Maciej Miśkowiec

WIELKOŚĆ I TRAGIZM RUDOLFA WEIGLA


Opublikowano w "ROCZNIKU LWOWSKIM 2017"

Dwie książki poświęcone osobie i działalności doktora R. Weigla, odkrywcy szczepionki przeciw tyfusowi, z dominantą problemową -funkcjonowanie jego laboratorium „antytyfusowego" we Lwowie (podczas okupacji tego miasta w okresie II wojny światowej pod kierownictwem sowieckim, potem niemieckim) zostały wydane mniej więcej w jednym czasie. Łączy je główny temat: ogólnoludzkie, humanitarne znaczenie metody R. Weigla wytwarzania szczepionki oraz rola lwowskiego uczonego i jego laboratorium (szczepionki) w wygaszaniu ognisk tyfusu we wsiach huculskich, w Chinach, Abisynii, w ratowaniu polskiej inteligencji (plejada wielkich nazwisk ludzi nauki i kultury), kadr lwowskiej konspiracji w czasie wojny, w przekazywaniu szczepionki na miarę możliwości - do getta w Warszawie i Lwowie, do „lasu", do szczepień ochronnych ludności, do IV Odcinka „Wachlarza" AK na Białorusi, nieznanymi dziś drogami do obozu koncentracyjnego Auschwitz, do innych miejsc wspomnianych w relacjach

Dwie książki poświęcone sprawom już trochę zapomnianym, w Polsce po części przemilczanym przez kilka dziesiątków lat, są dziełem amerykańskiego i polskiego autora. Książkę "Fantastyczne laboratorium doktora Weigla. Lwowscy uczeni, tyfus i walka z Niemcami" (ang. wyd. 2014, przeł. Barbara Gadomska, Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2016, s. 342, indeks osób, fotografie, mapa: Śródmieście Lwowa, jakie znali Polacy) sygnuje Arthur Allen, amerykański dziennikarz specjalizujący się w problematyce medycznej i publikujący w renomowanych czasopismach amerykańskich. Zaś „Kapryśna gwiazda Rudolfa Weigla" (Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2015, s. 296, liczne fotografie, 3 aneksy) jest dziełem Ryszarda Wójcika, dokumentalisty filmowego, dziennikarza-reportera, w wielu swych książkach tropiącego tajemnice czasu okupacji w Polsce.

Dwie książki łączy wspólny temat i generalnie - miejsce zdarzeń (Lwów, po części Przemyśl i Kraków), a także nadrzędne przesłania -przywrócić pamięć o wielkich dokonaniach lwowskich uczonych, które weszły do historii światowej nauki w odpowiednich zakresach - biologii (R. Weigl) i ogólnej teorii wiedzy (L. Fleck). A. Allen pisze: „Ta książka opowiada o walce z tyfusem podczas II wojny światowej"; ale tej walki nie ma bez Weigla, po części i L. Flecka. I drugie wielkie przesłanie: „Po II wojnie światowej główne postaci tej książki odeszły w zapomnienie... polski i żydowski Lwów przestał istnieć. Ta książka podejmuje próbę usunięcia kurzu i przywrócenia ich do życia." Autor spełni swe zamierzenia: olśniewająco opisze miasto, sytuacje, ludzi, konteksty zdarzeń. W dziele R. Wójcika główne przesłanie ma bardziej dramatyczny wymiar - przywrócić dobre imię, cześć, godność R. Weiglowi, którego ostatnie lata życia już w wyzwolonej Polsce upłynęły pod znakiem szykan, nagonki, kampanii oszczerstw i pomówień o kolaborację z dwoma okupantami. Oba dzieła łączy więc szczególny wątek: „polskie piekło", a według znanej formuły Melchiora Wańkowicza - „polski kundlizm", nawiąże do niej R. Wójcik (a co przejawi się dodatkowo w pewnym zapisie „blogowym", o czym nieco na końcu tego tekstu). Dwa fascynujące dzieła o niezwykłej dramaturgii opowieści także z wątkami wręcz sensacyjnymi, przejmujące w dokumentowaniu losów ludzkich, dramatycznie wplątanych w tryby historii. Dwa też dzieła, które łączy problem wyborów moralnych, które musi podjąć lwowski uczony wobec dwóch totalitaryzmów, w wymiarze ostatecznym, życia i śmierci. Dwa dzieła uzupełniające się, lecz jakże różne w konstrukcji, w sposobie opowiadania, w doborze wątków problemowych i konkretnych osób. Trzeba też wspomnieć: dwóch autorów, których połączy nie tylko praca nad tematem ich fascynującym, ale i osobista więź; Allen, wiedząc o pierwszych tekstach R. Wójcika o Weiglu publikowanych w „Odrze" (zanim cenzura ukróci ten niecny a szkodliwy proceder), zza oceanu szuka kontaktu z polskim reporterem (wspomni o tym też Wójcik), a w zakończeniu swej książki, wśród bardzo wielu osób, którym dziękuje za pomoc okazaną w zbieraniu materiałów, wymieni polskiego autora, „który szczodrze udostępnił mi swoje materiały, opowiedział swą zdumiewającą biografię i zaoferował przyjaźń". (Zapewne dotyczy to historii wielu lat zmagań o opublikowanie artykułów i o próbach zrealizowania filmu o Weiglu, co skutecznie zostało uniemożliwione w PRL-owskiej rzeczywistości).

Allen napisał dzieło znakomite, pełne świetnych charakterystyk sytuacji historyczno-politycznych XX wieku i na tym tle wielu osób wrzuconych w wir zdarzeń, do których można zastosować powiedzenie „są sprawy, o których nie śniło się nawet filozofom". Swą opowieść rozwija w kilku planach tematycznych, lecz skonstruuje ją głównie wokół biografii czterech postaci. Na pierwszym planie dwaj główni bohaterowie, Rudolf Weigl i Ludwik Fleck: wynalazca szczepionki i jego dawniejszy współpracownik, poszukujący nowych metod diagnostycznych chorób zakaźnych (m. in. tyfusu i syfilisu) i równolegle do Weigla alternatywnych metod produkcji szczepionki antytyfusowej. Na kanwie swych badań rozważać będzie także filozoficzne problemy procesu powstawania wiedzy naukowej. Określi w tym zakresie pewne idee teoretyczne, prekursorskie w piśmiennictwie światowym. „Dziś Fleck jest dobrze znany socjologom i historykom nauki. Thomas Kuhn, sławny teoretyk nauki i twórca pojęcia paradygmatu naukowego, swoją wydaną w 1962 roku klasyczną książkę Struktura rewolucji naukowych oparł w znacznej mierze właśnie na myśli Flecka". Pierwszy pochodzenia austriackiego (niekiedy w relacjach mówi się o pochodzeniu czesko-austriackim lub niemieckim), drugi - żydowskiego. To rozróżnienie ma istotne znaczenie - pochodzenie określi los obu uczonych w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu. Pierwszy we wczesnych latach młodzieńczych wybierze jako swą właściwą ojczyznę - Polskę, określi się jako Polak, i temu wyborowi będzie nieugięcie wierny do końca. Drugi pozostanie przy swej tożsamości pochodzeniowej.

Ich losy okupacyjne są ściśle powiązane z dwoma lekarzami niemieckimi o całkowicie różnych osobowościach, postawach, mentalności. A więc wirusolog Hermann Eyer, nadzorujący z ramienia Wehrmachtu prace Weigla we Lwowie i szef innych laboratoriów bakteriologicznych, organizowanych w Generalnym Gubernatorstwie (Kraków). I Erwin Ding, robiący wyrachowanie karierę w Służbie Bezpieczeństwa SS, od agenta do roli głównego lekarza obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, „uosobienie zła". Pierwszy okaże pomoc Weiglowi w różnych krytycznych sytuacjach, przyczyni się do ratowania różnych osób (np. Allen wie - wskutek interwencji Weigla Eyer wyciągnie z więzienia słynnego matematyka S. Banacha aresztowanego za handel na „czarnym rynku", do czego jest zmuszony wielką biedą); będzie udawać, że nie orientuje się w „cienkich" sprawach, dziejących się w weiglowskim instytucie, a które były śmiertelnym zagrożeniem; donosy na instytut nadsyłane mu przez kochanych rodaków zbierał, pokazał je Weiglowi i spalił w jego obecności; uprawiał swoisty sabotaż, prowadząc niebezpieczną grę: z wyprodukowanych partii szczepionki przydzielał Weiglowi 200 porcji szczepionki pod pozorem konieczności prowadzenia kontrolnych badań nad jej jakością i skutecznością, co skutecznie wmawiał innym niemieckim czynnikom kontrolującym proces produkcji. Próbki te „rozchodziły się" różnymi drogami do właściwego miejsca przeznaczenia). W powojennych wspomnieniach prof. Ludwik Hirszfeld (twórca nauki o grupach krwi), uratowany z getta warszawskiego, opowie o dostarczaniu szczepionki do getta (mówią o tym też relacje przytoczone w obu książkach). Eyer wyciągnie z KL Auschwitz brata Weigla, zaś ze straszliwego obozu w Płaszowie (Kraków), którego komendantem był osławiony Amon Goeth, uratuje po pertraktacjach z SS wiele osób ze swego instytutu, aresztowanych wraz z innymi krakowianami w sierpniu 1944 r. prewencyjnie po wybuchu powstania w Warszawie.

Allen przedstawi złożoną osobowość Eyera, o niejednoznacznych poglądach i postawie w owym czasie, wykazującego to dystans wobec hitlerowskiej polityki, to wciągniętego w jej nurty. Z kolei opisze drogę E. Dinga do SS, do medycyny, jego pospolitą mentalność, odrzucenie moralności, naukowe hochsztaplerstwo i działalność: jest sprawcą medycznych morderstw, nadzorcą L. Flecka i jego pracy w międzynarodowej grupie innych lekarzy-więźniów w laboratorium w KL Buchenwald przystosowanym do badań nad chorobami zakaźnymi; więźniowie są tam przymusowymi królikami doświadczalnymi. L. Fleck przed likwidacją getta lwowskiego zostanie dla „dobra" Wielkich Niemiec wywieziony do obozu Auschwitz, potem do jego specjalistycznej filii w Rajsku, następnie do Buchenwaldu. Fachowa wiedza uratuje go przed śmiercią w ramach „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej". Allen opisze pobyt L. Flecka w blokach mieszczących laboratoria i powiązaną z nimi część „szpitalną" i panujące tam sytuacje, zakres prowadzonych badań.

Wątki obozowe w książce Allena mają wartość poznawczą. Potoczna wiedza o obozach jest wbrew pozorom niepełna. Polskie relacje dokumentują rzeczywistość obozową we fragmentach według zakresów osobistego doświadczenia. Co było poza nim, nie mogło być opisane. Były wszak rewiry obozowe ściśle izolowane, do których zwykli więźniowie nie mieli dostępu. Na przykład Rajsko jako stacja hodowlana specjalnych roślin (z których miano nadzieję uzyskać surowiec wyjściowy do produkcji kauczuku - materiału dla przemysłu wojennego III Rzeszy) pojawia się w powojennych relacjach więźniarek tam pracujących (na marginesie: hodowla owych roślin była jedną z idée-fixe H. Himmlera, chodzi o roślinę rosnącą pierwotnie w Turkiestanie zwaną mniszek gumodajny czyli kok-sagiz, jej korzeń zawiera niewielki procent kauczuku; oczywiście w polskich warunkach klimatycznych i glebowych działania owe nie mogły zakończyć się sukcesem; wraz z postępem armii niemieckich w Rosji, Himmler na terenach „oczyszczonych z ludności", a także częściowo we Francji i w Rumunii planował hodowlę tej rośliny w wielkiej skali, a Hermann Göring mianował go pełnomocnikiem do spraw roślin kauczukodajnych; sprawa ta ma współcześnie własne piśmiennictwo, głównie niemieckie; o tym pisze też Peter Longerich w swej fundamentalnej monografii „Himmler, buchalter śmierci", pol. wyd. 2014). O stacji bakteriologicznej przeniesionej do Rajska z głównego obozu Auschwitz trudno odnaleźć polskie wzmianki. Podobnie laboratorium i szpital w Buchenwaldzie były niedostępne dla zwykłych więźniów. Autor wykorzysta więc odpowiednią dokumentację i relacje więźniów-cudzoziemców, w Polsce raczej nieznane. Dzięki nim poznamy fikcje prac „naukowych" narzucanych przez hitlerowskich pseudo--uczonych, straszną rzeczywistość doświadczalno-szpitalną (rozdział „Przerażająca klinika doktora Dinga"), a na tym tle pojawia się L. Fleck, określony przez współwięźniów jako życzliwy dobry człowiek, wybitny uczony. Kontynuuje tam prace rozpoczęte w getcie lwowskim m.in. nad inną metodą wytwarzania szczepionki antytyfusowej. E. Ding przedstawi to władzom w Berlinie jako własny sukces. Z kolei pojawiają się wątki wręcz sensacyjne: ratowanie więźniów szczepionką, w tym aresztowanych brytyjskich agentów SOE (tajnej sekcji wywiadu brytyjskiego do zadań specjalnych) przed egzekucjami. Skomplikowane działania umożliwiają przeniesienie ich do obozowego szpitala, tam nadawano im inną tożsamość, wykorzystując dane osobowe zmarłych więźniów. Proceder oparty na fałszowaniu dokumentacji osobowej w razie wykrycia groził śmiercią. Wspólny front uczonych-lekarzy, niektórych funkcyjnych więźniów (a także i Dinga, który w końcu podejmie współdziałanie z obozową konspiracją w poczuciu osobistego zagrożenia, pragnąc po wojnie ratować własną skórę) będzie takie wyrazem owej tytułowej „walki z Niemcami".

Główne wątki biograficzne Allen doprowadzi do powojennego finału: w odniesieniu do wymienionych osób będzie on bardzo różny. Ding oskarżony w procesach zbrodniarzy w Norymberdze, popełni samobójstwo. Eyer po powojennych przejściach więzienno-sądowych (także z oskarżenia przez prześladowcę Weigla, Przybyłkiewicza) podejmie uniwersytecką działalność naukową w Niemczech; amerykański autor przekaże poruszającą charakterystykę niemieckiego lekarza, którego dalsze lata życia przepojone były refleksją nad złem panującym w świecie; po wojnie okaże dalej pomoc żydowskiemu lekarzowi ze Lwowa, Meislowi, pracującemu u Weigla, a którego córka ukrywana była w lwowskim instytucie; okupacyjny los w szczególny sposób złączy te dwie osoby, każda z innego świata (co Allen opisze szczegółowo; ojciec i córka pojawią się także w książce Wójcika, zdjęcia obojga); po latach stary lekarz napisze do Eyera: „Choćby tylko w formie listownej, mogę przesłać Panu kilka słów podziękowania... Zawsze byłem świadom, że Pańska sytuacja była niełatwa. Ceniłem także to, że w tamtych czasach ciemności nie popadł Pan w powszechną psychozę i zdołał zachować swój humanitaryzm... Może Pan być pewien, że w moim domu i laboratorium Pańskie nazwisko zawsze wspominane jest z szacunkiem", a Eyer odpisze: „Trudno Panu będzie zrozumieć, ile szczęścia dał mi znak życia od Pana... Powróciła do mnie pamięć o trudnościach i smutku, jaki czułem z Państwa powodu. Jakież to szczęście po tylu latach uświadomić sobie, że nie wszystko było daremne. Wydaje mi się, że obaj musimy nieść ciężar. Te złowrogie czasy także na mnie pozostawiły ślad... Proszę zrozumieć, gdy to piszę, jak wdzięczni jesteśmy ja i moja żona, że mimo wszystkich strasznych przeżyć zachowali Państwo tę wielkoduszność, która pozwala Wam uważać mnie za przyjaciela..." Po śmierci R. Weigla Eyer napisze po niemiecku wzruszający nekrolog (fragment w książce). Allen dopowie:.. „Jego dobre uczynki sprawiły, że miał kłopoty. Przyjaźń okazywana Polakom, a szczególnie Rudolfowi Weiglowi, miała zwrócić się przeciwko nim obu...". Odnalezione po wojnie przez Z. Przybyłkiewicza (prześladowcy Weigla, zob. odpowiednio niżej) zdjęcie uczonego z dedykacją dla Eyera stanie się przesłanką pomówienia o kolaborację z okupantem.

Fleck powróci do Lwowa, a kiedy okaże się, że tego miasta już jak gdyby nie ma, przyjedzie do Lublina, rzuci się w wir pracy w powstającym tam uniwersytecie (tu opis trudnych warunków organizowania życia uniwersyteckiego); niezasobny w odzież, w domu chodzi w obozowym pasiaku, na pierwszym wykładzie ostentacyjnie określi siebie - jestem Żydem i bakteriologiem, a dobrze wyedukowane polskie dzieci wołały za nim „Oto Żyd, którego Niemcy nie zabili. Dlaczego tego nie zrobili?" (dokumentacja w przypisach). Po epizodzie pracy w Warszawie wyemigruje do Izraela; antyżydowska nagonka rozpętana przez PZPR stanowi kontekst tej decyzji. Tam kontynuować będzie swe prace bakteriologiczne, a pamięć o nim utrwali Instytut im. Flecka. Autor przekaże też piękne charakterystyki uczonego, opierając się na relacjach współwięźniów; w opinii wielu osób jawi się m. in. jako człowiek zawsze wewnętrznie wolny. Jak w błysku flesza dopowie też losy kilku obozowych współtowarzyszy uczonego (niektórzy zachowali się niezbyt godnie w powojennej rzeczywistości), w tym ważnych osób z obozowej konspiracji, w której główną rolę odgrywali więźniowie-komuniści. Im Fleck zawdzięcza przetrwanie. (Relacje określają, że tuż przed wyzwoleniem obozu został ukryty w obawie, że jako znający tajemnice obozowe, może być zabity.) Allen zwróci uwagę szczególnie na postać Eugena Kogona, katolickiego humanistę, autora planu ratowania więźniów brytyjskich, późniejszego ważnego świadka w procesie buchen-waldzkim (zdjęcie str. 233); jego książka o systemie obozów koncentracyjnych, jedna z najważniejszych w tym nurcie światowego piśmiennictwa nie została przetłumaczona na język polski, choć ukazała się w kilkunastu wersjach obcojęzycznych. W związku z procesami zbrodniarzy niemieckich, w których uczestniczył też Fleck jako świadek, Allen przypomni kręte, dwuznaczne prawnie i moralnie tory alianckiego powojennego wymiaru sprawiedliwości, funkcjonującego dość wybiórczo, co dziś jest pokryte kurzem historii lub politycznej niepamięci.

Wreszcie powojenny los Weigla. Bratanek, Fryderyk Weigl, w rozmowie z R. Wójcikiem (co przytoczy też Allen) określił: „Niemcy oferowali mu katedrę w Berlinie, Rosjanie instytut w Moskwie. Polacy dali stryjowi małe mieszkanko na ulicy Sebastiana (w Krakowie) i dużo politycznych kłopotów. To trudna sprawa. Bardzo smutna." Będzie w swej wybranej Ojczyźnie po wojnie naukowo i środowiskowo zmarginalizowany, przez władze ledwie tolerowany, zaszczuwany w krakowskim środowisku naukowym pod nośnym zarzutem kolaboracji z dwoma okupantami (to oskarżenie dotyczyć będzie też L. Flecka, choć poza Krakowem); w kamienicy, w której zamieszka Weigl, czuwać będzie nad nim oficer NKWD. Więc sowieckiego kuszenia ze Lwowa ciąg dalszy w Krakowie... Relacja przyjaciela Weiglów: „Pułkownik nie potrafił zrozumieć, dlaczego profesor wciąż odrzuca radzieckie propozycje produkowania szczepionki w Moskwie. Mówił: mógłby pan mieć własne mieszkanie, własnego szofera, dobrą pensję, ubrania i radio." Ot, drobniusieńki przyczynek do sowieckiej mentalności powojennego czasu. Po wojnie władze Polski wycofają kandydaturę Weigla do nagrody Nobla, nie zostanie przyjęty w poczet Polskiej Akademii Nauk. Jego nazwisko zaczęła otaczać zła sława - pisze Allen. Obaj autorzy drążą sprawę owej anatemy, szczególnie R. Wójcik z takim natężeniem emocjonalnym, jakby to byl jego osobisty problem, jakby krzywda wyrządzona uczonemu była jego własną.

Książka rozpisana jest w wielu planach problemowych. Wszystkie wzajemnie się przenikają i dopełniają.

Wieloaspektowy plan biologiczno-medyczny - to jakby „naturalna historia" tyfusu, różne postaci choroby, jej przebieg i śmiertelne skutki; historia odkrycia zarazku i międzynarodowych badań nad metodą opanowania epidemii zwłaszcza od czasu I wojny światowej; w tym kontekście rozpoczyna się droga naukowa Weigla i Flecka w laboratorium bakteriologicznym armii austriackiej w twierdzy Przemyśl, kontynuowana od 1918 r. w polskim wojskowym laboratorium także w Przemyślu. (Obecnie w tamtejszym muzeum przechowane są pamiątki po lwowskim uczonym; w książce Wójcika zdjęcie: Rudolf Weigl i jego przemyski szef, dr Filip Eisenberg, w austriackiej czapce wojskowej, potem profesor UJ w Krakowie; po latach Weigl chce go uratować, proponując zatrudnienie w swym lwowskim instytucie, Eisenberg propozycji nie przyjmie, więc podzieli los krakowskich Żydów przy likwidacji getta; zdjęcie: Rudolf Weigl, dr Henryk Meisel i inni, w Przemyślu, szpital Wojska Polskiego, ok. 1920 r.).

Epidemie tyfusu jako problem militarny (epidemiczny pogrom wielu armii od napoleońskiej kampanii na Rosję po fronty w Serbii, w rewolucyjnej Rosji, na Ukrainie, na Syberii w czasie wojny domowej podczas ucieczki Białej Armii Kołczaka; w książce Wójcika prof. Kryński dopowie: tyfus źródłem klęski armii Francji pod Sedanem w wojnie z Prusami 1871 r. Autor obrazowo opisze apokalipsę tyfusu, zbierającego milionowe żniwo ofiar na wielu obszarach Europy. Wychodząc poza bardzo tradycyjny schemat edukacyjny historii „wydarzeniowej" (koncentrującej się na wydarzeniach politycznych, schemat stale kontynuowany w polskim szkolnictwie), wyręczy więc po części podręczniki historii, pisząc o sprawach w nich pomijanych, jak choćby o katastrofie sanitarnej podczas wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, o tyfusie zawleczonym do Polski przez Czerwoną Armię i o wielkiej dla Polski pomocy sanitarnej (głównie amerykańskiej) dla zapobieżenia europejskiej katastrofie. Autor dopowie, że o pomocy tej decydował nie tyle strach przed rewolucją bolszewicką, lecz wizja śmiertelnej epidemii na Zachodzie. W kontekście właściwie zapomnianej już milionowej rzezi Ormian dokonanej przez Turków u progu XX wieku (określa się ją mianem eksterminacji lub ludobójstwa, na co władze Turcji i współcześnie reagują nerwowo) amerykański autor ukaże tyfusowy aspekt owej hekatomby: np. 50 tysięcy Ormian, uchodźców w Aleppo, uznanych za nosicieli chorób zakaźnych, w tym tyfusu, zamknięto w obozach, aby nie dopuścić do ich kontaktów z żołnierzami, i wymordowano. Zapoczątkowano więc pewną metodę „sanitarną" zastosowaną potem do innej nacji.

Tyfus jako problem społeczno-demograficzny: wskutek masowej śmiertelności przyczyni się do zmiany struktury społecznej Rosji, ale gdzie o tym poczytamy? I wreszcie jako problem ideologiczny. Allen cytuje - „Towarzysze, zwrócił się Lenin do Rady Komisarzy Ludowych podczas Zjazdu Rad 5 grudnia 1919 roku - trudno wyobrazić sobie okropności, jakie dzieją się w miejscowościach dotkniętych klęską tyfusu plamistego; kiedy ludność jest wycieńczona, wyczerpana, kiedy brak środków materialnych - zanika wszelkie życie, zanika wszelkie życie społeczne. Mówimy więc: Towarzysze, całą swą uwagę poświęćcie tej sprawie. Albo wszy zwyciężą socjalizm, albo socjalizm zwycięży wszy". Kto odnajdzie ten fragment w pismach Lenina, wydawanych w powojennej Polsce w setkach tysięcy egzemplarzy? (Swoją drogą, poraża demagogia i abstrakcyjność tego wezwania w konkretnych warunkach rewolucyjnej Rosji).

Rozdział „Hitlerowscy lekarze i zapowiedź tego, co nadejdzie" przedstawia teoretyczne założenia medycyny (i higieny) hitlerowskiej w aspekcie tyfusu, z jednej strony, a z drugiej w ścisłym związku z koncepcją organizacji i izolacji gett żydowskich. To ważny wątek, którego konteksty są na ogół mało znane (z wyjątkiem specjalistów). Allen ukaże teoretyczne założenia koncepcji Geomedizin sformułowanej przez niemieckich lekarzy, w powiązaniu z teoriami rasowymi. A więc naturalnym „rozsadnikiem" chorób zakaźnych i wszelkich epidemii są zbiorowiska ludzkie o „niższej kulturze", rasowo warunkowanej. Stąd już tylko krok, aby wszy i tyfus utożsamić z Żydami (zdjęcia plakatów propagandowych tak bardzo znanych z czasów okupacji hitlerowskiej). Zatem droga opanowania epidemii i zlikwidowania powszechnego zagrożenia chorobowego jest tylko jedna: odizolować Żydów od reszty społeczeństwa. Ostatecznie, koncepcja gett w tym świetle ma „racjonalne naukowe" uzasadnienie. Ten wątek Allen powiąże z ogólnymi założeniami „polityki sanitarnej i zdrowotnej" w Generalnym Gubernatorstwie, która staje się elementem polityki wyniszczania społeczeństwa polskiego, więźniów, wszelkich „elementów niepożądanych". W tym zakresie odwoła się do wypowiedzi generalnego gubernatora Hansa Franka, innych dygnitarzy rządu Generalnej Guberni, w Berlinie, lekarzy SS.

W kolejnych planach tematycznych ukaże się obraz Lwowa przedwojennego (rozdział Miasto na krawędzi czasu) i wojennego (okupacyjnego), barwna charakterystyka środowiska lwowskich uczonych. Opisane jest pionierskie dzieło Weigla, jego instytut, grono współpracowników i wszystko, co się z tym wiąże podczas obu okupacji.

Bogactwo tematyki budzi podziw, jak mistrzowsko autor panuje nad swą opowieścią: misternie wprowadza kolejne wątki, zderza je ze sobą, buduje wielopiętrową konstrukcję tekstu. Chronologia zdarzeń i sytuacji nie występuje, lecz jak w filmie - obraz goni obraz, ich porządek przeplata się, a wszystko tworzy jednak przejrzystą całość. Znać tu rękę dziennikarza-reportera i dokumentalisty. Uwagę zwraca bardzo osobisty ton wypowiedzi Allena, jego refleksji, komentarzy. Budzi się poczucie, że on nie tylko zna i rozumie dane kwestie, ale je osobiście przeżywa. Aby napisać swoistą historię tyfusu i historię uczonych, którzy podejmą walkę z chorobą, autor zbierze ogromną dokumentację; sięgnie do wielu archiwów, wykorzysta piśmiennictwo fachowe, wspomnienia, liczne relacje (m. in. od rodziny Eyera) i przyjeżdża do Lwowa, do dzisiejszego Instytutu Epidemiologii i Higieny, ulica Zielona 12, obecnie ul. Zelena. (Nawiasem mówiąc, ta nazwa źle się kojarzy z nazwą Instytuty Higieny Waffen SS, których doświadczalne oddziały i laboratoria włączone były w cały system obozów koncentracyjnych). Z dawnego przed- i wojennego Lwowa, oprócz zachowanej substancji materialnej miasta, przetrwało tylko to jedno: wszy. Jednakże wszy to niezwykłe - nie tylko pospolite przenośniki tyfusu, ale w ich kolejnych pokoleniach biologiczna pozostałość po „fantastycznym laboratorium badawczym, w którym Weigl, stosując niemal surrealistyczny ciąg technik produkcyjnych, wynalazł szczepionkę przeciw tyfusowi." Wszystko się zmieniło - czasy, sytuacje, lokalne klimaty, ludzie, tylko adres się nie zmienił i te wszy (co do istoty sprawy) - ich hodowla odtwarzana pieczołowicie przez dziesiątki lat.

Jak się okaże w książce R. Wójcika, nie tylko we Lwowie, ale też w Gdańsku, dokąd po wojnie trafił współpracownik R. Weigla. Allen odwiedzi także Wrocław. To miasto stało się wszak przystanią dla wielu powojennych wygnańców lwowskich, wśród nich także „ludzi od Weigla". Przyjedzie na konferencję mu poświęconą, lecz rozumiemy, że wykorzysta sytuację, by zebrać materiały do swej książki, szukać kontaktu z tymi, którzy znali uczonego i mają jeszcze wiele do przekazania. Co do współczesnej hodowli wszy m. in. w kilku ośrodkach europejskich i w USA autor wyjaśni, że choć tyfus w Europie nie występuje, lecz jego ogniska odnawiają się w różnych częściach „biednego" świata, a hodowla wszy nie służy już produkcji szczepionki, lecz nieustannym badaniom nad zarazkiem choroby, którego biologia nadal nie jest całkowicie poznana.

Opowieści o Lwowie szczęśliwie autor nie rozpoczyna od książąt ruskich i lokacji miasta za Kazimierza Wielkiego. Książkę otwiera opis topografii obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie koło Weimaru -obóz dolny i górny, określi odrębną specyfikę obu części. Gdzie Rzym a gdzie Krym, gdzie Buchenwald a gdzie Lwów..., jest to jednak przemyślany zabieg konstrukcyjny. Łącznikiem między dwoma miejscowościami jest w obozie górnym więzień ze Lwowa doktor Ludwik Fleck, dawniejszy współpracownik R. Weigla. Żeby jednak opowiedzieć o pracy i sytuacji uczonego lwowskiego w obozie trzeba wspomnieć o tym wszystkim, co zdarzyło się wcześniej we Lwowie.

O mieście pisze A. Allen tak, jakby się tam urodził i przeżył lata przedwojenne i okupacji, a potem był jednym z tych, którzy zostali z niego wygnani jako niepożądany polski, obcy narodowo „element". Zadziwiające, o mieście wie niemal wszystko co najistotniejsze i najbardziej charakterystyczne. Opowie niekiedy bardziej przenikliwie w syntetycznym ujęciu niż w niejednych lwowskich wspomnieniach. On wie i rozumie, gdzie to jest, co tu się działo i co się stało. Wczytajmy się przez moment:... „Do Lwowa przyciągnęły mnie nie tylko wszy. Ten odległy zakątek Europy na przedpolu Karpat był miejscem wielu decyzji, myśli i poświęcenia. W ciągu osiemdziesięciu lat miasto dziesięć razy przechodziło z rąk do rąk. W latach 40. XX wieku setki tysięcy jego mieszkańców wymordowano i wygnano, a niezwykłe osiągnięcia tych zapomnianych ludzi zblakły wraz ich kośćmi. Teraz patrzyłem na ulice pełne autobusów, tramwajów i obywateli Ukrainy, którzy niewątpliwie czuli się u siebie, choć zamieszkiwali w miejscu ukształtowanym przez nieobecnych już ludzi i wiarę. Całkiem jakby mieszkańcy Lwowa byli wymienni, a jedyną stałą kolonię stanowiły wszy." Cytat świadczy o niezwykłej wrażliwości autora, głęboko rozumiejącego istotę procesów, które dokonały się w mieście. Los miasta i jego mieszkańców zamknięty w kilku wierszach tekstu. Piękny i przejmujący to fragment... Ten los mocniej uwypuklony pojawi się jeszcze w zakończeniu książki.

O Lwowie habsbursko-galicyjskim powie zwięźle acz na tyle trafnie, by ukazać historyczną ciągłość miasta dawniejszego i międzywojennego. Zwróci uwagę na historyczną zabudowę, jej architektoniczny charakter. Wie o walkach o Lwów u progu niepodległości Polski. A potem sypie informacjami przysłowiowo - jak z rogu obfitości. Nie jest to zwykłe wyliczenie faktów, lecz są wplecione w cały tok opowieści, stanowiąc jej integralny element. Autor wie, że nie tyle dany fakt jest ważny, ale jego kontekst - historyczny, polityczny, kulturowy, społeczny. Bez kontekstu sam fakt niewiele jeszcze znaczy. Właśnie kontekst jest frapującą cechą książki. Pisze więc o sprawach jakby znanych w ogólnym zarysie, ale w lekturze wydaje się, że odkrywamy nowe obszary. Jest w tym tajemnica warsztatu pisarskiego. Barwnie rozwija się opowieść o mieście tworzącym tło zdarzeń będących główną treścią dzieła. Zna topografię miasta i jej osobliwości. Wie, że „dobre miasto" kończyło się na gmachu Opery, a poza nią na północ i wschód rozciągały się już dzielnice polskiej a zwłaszcza żydowskiej biedoty - to już zupełnie inny świat. Wspomni o szczególnych miejscach: Wysoki Zamek, Park Stryjski i organizowane tam Targi Wschodnie, przypomni zamach na J. Piłsudskiego w tymże Parku; wie, że strzelał ukraiński nacjonalista, i z jakich motywów. Nawiąże do innych znaczących obiektów miasta: Pomnik Mickiewicza i naprzeciwko Hotel George i jego restauracja (obiady zamożnych lwowian); wymieni ważne ulice (Akademicka, Legionów, Jagiellońska z kinem „Marysieńka" i wybranym repertuarem, jak animowane filmy Disneya); wspomni o neonach (szczegół, a jednak znaczący, Lwów był głównym w Polsce ośrodkiem rozwoju wielorakich form reklamy handlowej, a pod względem reklamy świetlnej był prekursorem).

Dobrze rozumie aspekt wielokulturowości miasta, lecz bez pompatycznego pustosłowia. Wspomni jak miasto czarowało wszelkich przybyszów wielością pięknych widoków, zabudową w stylu włoskim i stylu Habsburgów; miasto jako wieloetniczne skrzyżowanie dróg łączących centralną Polskę z Rusią i Wschodem; ta różnorodność kultur, religii, była źródłem bogactwa kultury, ale też różnych napięć. Określi je dokładniej w odpowiednich częściach książki.

Uwydatni ważny element krajobrazu miasta: kawiarnie z ich tradycją i specyficzną „kawiarnianą kulturą" i jako nieodłączny element akademickiego życia, miejsce spotkań intelektualistów z różnych środowisk - „idealna oprawa dla wymiany myśli". A więc kawiarnia „Roma" Zalewskiego z najlepszą kawą i ciastkami oraz naprzeciwko „Szkocka"; „Był też Piasecki, sprzedający chałwę, bliskowschodni rarytas oraz cukiernia pod nazwą Jugosławia" - wie, jakie smakołyki tam sprzedawano. Jeśli kawiarnie, to nie można pominąć „Szkockiej" i kręgu słynnych matematyków rozważających tam zawikłane problemy teoretyczne, zapisywane na blacie stolika, na serwetkach, a potem w zeszycie zwanym Księgą Szkocką - zachowała się szczęśliwie, trwały wkład w światową historię nauki, historię matematyki i polskiej (lwowskiej) szkoły matematycznej. Opisze to środowisko barwnie, a wymieniając jakże znaczące i dziś nazwiska wielkich matematyków, wymieni i to: Banach, ściągnięty z Krakowa do Lwowa. Wymieni nie przypadkowo. Jego niekonwencjonalna osobowość i takiż sposób bycia przyczyni się do niezwykłej charakterystyki miasta: „Banach uosabiał to, co w życiu miasta było nienaturalne i wzniosłe - połączenie rozlicznych zapachów, języków, akcentów, smaków, mieszankę gburowatości i formalnej elegancji - wszystko to inspirowało oryginalną i humanistyczną myśl w niewielkim bądź co bądź mieście. Przesiadujący w kawiarniach matematycy, skupieni nad najwyraźniej istotnymi, lecz nieprzeniknionymi problemami, dodawali element eteryczności do życia miasta znanego z oszustów i żebraków, spekulantów, kupców, producentów wódki i nafciarzy." Ta przenikliwa skondensowana myśl prześwietla miasto znacznie prawdziwiej niż współczesne jego idealizowanie w morzu ckliwie sentymentalnych wspomnień. Autor jest świadom, że kawiarnie miały własnych stałych bywalców: w Szkockiej przesiadywali matematycy, w Romie „brylował Ostap Ortwin, krytyk literacki i przewodniczący lwowskiego Związku Literatów."

Autor wspomni także o bałaku, owym przedziwnym żargonie lwowskiej ulicy; o lwowskich batiarach; o znaczeniu Radia Lwów, a jeśli tak - to nie pominie lwowskich ulubieńców: Tońka i Szczepka (z faktycznymi nazwiskami); ich produkcje określi (w tłumaczeniu polskim) jako wygłupy; bez urazy i obrazy, lecz ich dowcipy i humor nie były wysokiego lotu, a że były kochane, no to jasne: były takie nasze, swojskie, lwowskie; można sądzić, że autor, uczący się zresztą języka polskiego (powie: z przyjemnością), odsłuchał z radiowych archiwów ich występy, przynajmniej fragmenty i musiał je zrozumieć, bo bezpodstawnie nie użyłby takiego określenia (a może poznał te dialogi w wersji drukowanej we Lwowie w 1934 r.); no i wie, skąd się wzięła piosenka „Tylko we Lwowie" [Lwowi], trafnie ją określi: rodzaj hymnu miasta.

Radosny i barwny Lwów to jeden plan. Na innym pojawiają się demony - nacjonalizmu i „instytucjonalnego antysemityzmu". Demony pierwszego rodzaju w polskich wspomnieniach są obecne, nosząc z reguły jedno tylko zabarwienie narodowe (czy narodowościowe, oczywiście niepolskie), drugiego rodzaju niebyt chętnie odnotowane. Autor zna strukturę demograficzną miasta i wynikające stąd klimaty społeczne; powie więc wyraziście: Polacy żywili niechęć do Żydów, Ukraińcy do Polaków i Żydów, a Żydzi (nawet ci asymilowani) ogólnie spodziewali się najgorszego. Przywoła zatem pogromy Żydów w 1918 roku oraz tuż po wkroczeniu Niemców do Lwowa w 1941 roku, zwłaszcza owe straszne „dni Petlury", trafnie określi ich tło. W pierwszym wypadku jako reakcja i Polaków i Ukraińców na stanowisko neutralności społeczności żydowskiej w krwawych zmaganiach o miasto. W drugim wypadku kontekst zdarzeń jest inny - sterowana przez Niemców reakcja na wymordowanie przez „żydokomunę" (NKWD) setek więźniów we lwowskich więzieniach (głównie w Brygidkach). Opis straszliwych scen jest bardziej pełny niż w polskich relacjach, amerykański pisarz bodaj jako jedyny zwróci uwagę na szczególny aspekt pogromu: upokorzenie seksualne, na aspekt seksizmu. Zdjęcie: kobieta w bieliźnie biegnąca ulicą, równolegle do niej jakiś wyrostek z drągiem w ręku; za nią widać zarys postaci innego prześladowcy. (Bardziej drastyczne zdjęcia, nagich kobiet, wspomni o tym też Allen, opublikuje Ryszard Czarnowski w pięknie wydanej książce-albumie „Lwów", Wydawnictwo Jedność). W opisie pogromu odwoła się zwłaszcza do obszernej relacji syna ostatniego rabina Lwowa, zawartej w książce „Przeżyłem..." (Należy przyjąć, że Allen zna polską edycję, a nie pierwszą hebrajską, wydaną w Izraelu w 1947 roku, wyczerpaną a potem w gąszczu wydarzeń politycznych zapomnianą. Polskie tłumaczenie: Kurt I. Lewin „Przeżyłem. Saga Świętego Jura spisana w roku 1946 przez syna rabina Lwowa" ukazało się nakładem „Zeszytów Literackich" w 2006 roku, i przez tzw. krytykę (literacką) zostało przemilczane, zapewne nie przypadkowo). Autor z relacji wybierze zwłaszcza fragment, kiedy ostatni rabin lwowski udaje się do abpa Szeptyckiego, metropolity Kościoła grekokatolickiego z prośbą, by ten mocą swego autorytetu powstrzymał żywioł ukraiński uczestniczący w pogromie. Okaże się, że hierarcha nie ma już takiej mocy. Przy okazji: rabin ujęty przez policję ukraińską zostanie zamordowany na dziedzińcu Brygidek, lecz jego syn przeżyje czas okupacji dzięki pomocy metropolity, pod którego patronatem prowadzona będzie akcja ratowania Żydów w klasztorach i pustelniach mnichów unickich, co opisze Lewin; o tym działaniu metropolity w Polsce właściwie się nie wie, ale raczej nie chce się wiedzieć, głównie ze względu na skomplikowane kontrowersje, które nadal budzi osoba Szeptyckiego, zwłaszcza w środowiskach Kresowian, no i oczywiście „prawdziwych Polaków". (O kwestii tej pisałem w tekście opublikowanym w XI tomie (2014) „Rocznika Sanockiego").

Określenie „instytucjonalny antysemityzm" jest nader trafne. To nie indywidualne uprzedzenia i niechęci, ale antysemityzm systemowy, o powszechnym, zorganizowanym i wieloaspektowym charakterze, nie tylko bojkot ekonomiczny sklepów i przedsiębiorstw żydowskich. Autor uwzględni różne przejawy owego systemu: „w kawiarniach przesiadywali uczeni bez stałego zatrudnienia, żydowskiego pochodzenia, dla których lwowskie uczelnie były niedostępne"; przypomni rozmaite incydenty, jak zamieszki antyżydowskie w maju 1929 roku podczas katolickiej procesji, dla których uśmierzenia musi przyjechać minister spraw wewnętrznych (o tym w polskim piśmiennictwie trudno doszukać się wzmianki); wspomni o korporacjach studenckich i ich antysemickim nastawieniu oraz o wywoływanych przez nie krwawych antyżydowskich rozruchach, na co reakcją władz było zamykanie uniwersytetu: „Od października 1931 roku do listopada 1939 r. uniwersytet był zamknięty przez 1/3 czasu"; łatwo policzyć, jak długo w sumie zawieszone były studia, co polskie relacje o życiu miasta pomijają; w naszych książkach wspomnieniowych i podręcznikach trudno doszukać się informacji, że w połowie lat 30. wprowadzono prawo nakazujące zwalnianie Żydów zajmujących wyższe stanowiska w służbie publicznej (ale amerykański pisarz o tym wie), a to dotyczyło bezpośrednio jednego z bohaterów książki: dr Fleck zostaje wykluczony z uniwersytetu i zwolniony ze wszystkich oficjalnych stanowisk:... Jego świat się kurczył, tak samo jak świat wszystkich polskich Żydów". Wyrazem instytucjonalnego antysemityzmu była zasada numerus clausus, czyli restrykcyjne ograniczanie przyjęć na studia żydowskich kandydatów; także oficjalnie wprowadzona w 1937 r. instytucja getta ławkowego, ustalająca, iż studenci żydowskiego pochodzenia podczas zajęć w uniwersytetach mają stać; o getcie ławkowym w polskim piśmiennictwie można przeczytać, znacznie trudniej to, iż owo getto wprowadzono rozporządzeniem polskich władz; no to przypomni to amerykański pisarz. Część profesury, np. w UJ w Krakowie i we Lwowie tych poczynań nie akceptowała. Oto więc postawa Weigla: „Syn profesora wspominał: wszedł do sali wykładowej i zauważył część studentów stojących osobno pod ścianą, zapytał - co tu się dzieje, dlaczego panowie nie siedzą? - a student-korporant odpowiedział: to są, panie profesorze Żydzi i my z nimi siedzieć nie będziemy. - W takim razie ja też będę stał, póki ci panowie nie usiądą."

W kwestii nacjonalizmu ukraińskiego (napomknie także o nacjonalizmie polskim) i antysemityzmu nie wypowiada ocen politycznych i moralnych. Te zjawiska i postawy społeczne pozostawia bez komentarza, jakby oddając je pod osąd czytelnika. Jednak uwikłanie tych wątków w opowieść autora sugeruje, że ma na ten temat jednoznaczny pogląd. Skoro autor wie wszystko o Lwowie, wspomni o masowych wywózkach Polaków „za pierwszych Sowietów", atmosferze terroru i strachu, groza NKWD i zagrożenie ukraińskie, także „radosne przyłączenie Lwowa do macierzy radzieckiej". Wspomni mord profesorów lwowskich na Wzgórzach Wuleckich, o aresztowaniu krakowskich profesorów w ramach akcji gestapo Sonderaktion Krakau. Allen nie traktuje tych zdarzeń jako oderwane wojenne incydenty, ale zdaje sobie sprawę: działania te jako systemowy element planu zlikwidowania polskiej inteligencji przez Rosję i III Rzeszę. W opowieściach Allena nie ma żadnego przypadku. W kontekście krakowskiej akcji poda nazwisko późniejszego prześladowcy Weigla: biologa dra Zb. Przybyłkiewicza, dawnego asystenta Weigla, z więzienia (zanim aresztowanych przewieziono do obozu Sachsenhausen) wyciągnie Eyer; na tym etapie nie ze współczucia, tylko ze względów pragmatycznych. Potrzebuje fachowców do prac badawczych w laboratorium, które ma zorganizować w Krakowie, niezależnie od laboratorium we Lwowie. Ta niesławna postać pojawi się jeszcze dalej w książce, mówić o niej będą też rozmówcy R. Wójcika (córka wielkiego biologa Bujwida powie dosadnie i wymownie: „wsza", przytoczy to Allen, dopowiadając: „ale ta wsza miała wpływy"); polski reporter wielokrotnie nawiąże do niegodziwości potem krakowskiego profesora, scharakteryzowanego jako karierowicza, marnego uczonego, z gruntu niemoralnego (relacja ,,uczony"-studentki), kierującego się osobistą urazą wobec Weigla, kiedy ten napisze negatywną recenzję z pracy mającej być podstawą habilitacji Przybyłkiewicza, w końcu według akt IPN - tajnego współpracownika bezpieki. Mówiąc wprost, krakowski „uczony" wykończy Weigla. W opowieściach ujawni się też coś bardzo niemiłego dla krakowskiego środowiska akademickiego: niechętnie (a nawet „wrogo") jest nastawione do powojennych lwowskich uchodźców, widząc w nich konkurencję do stanowisk i godności uniwersyteckich, do mieszkań.

Okupacyjny Lwów to także getto żydowskie (nie mylić z obozem pracy przymusowej przy ul. Janowskiej). Niewiele jest relacji o nim. Na podstawie źródeł skrupulatnie zebranych Allen pokaże nam wnętrze dzielnicy zamkniętej, sytuacje, niemiecką politykę wobec chorych-skupianych w szpitalach getta, by łatwiej można było „zlikwidować" ogniska zarazy. Jest konkretny - poda ówczesne adresy, nazwiska niektórych oprawców; w szpitalu getta pojawi się wraz z żoną i synem dr Ludwik Fleck, o nich autor też opowie. Tu ważny szczegół: przy likwidacji getta Fleck wytarguje z Niemcami, że wraz z nim do Auschwitz pojadą też jego bliscy, mimo wszystko - jakaś iskra nadziei, że się uratują. To się spełni.

W bogactwo tylu wątków problemowych harmonijnie wplecione są dzieje lwowskiego laboratorium Weigla podczas obu okupacji. Allen (i Wójcik) ukażą (choć różnymi technikami pisarskimi) metodę i etapy produkowania szczepionki: hodowanie wszy przez karmienie ich ludzką krwią (ogromna rzesza „karmicieli"), sztuczne infekowanie wszy zarazkami tyfusu, by przez procedury preparowania chorych wszy uzyskać szczepionkę. Dlaczego akurat wszy? Autor wyjaśni, że rozmnażanie zarazków tyfusu w innych środowiskach biologicznych było niezmiernie trudne, zawodne, zbyt kosztowne. W tym kierunku szły właśnie doświadczenia w laboratoriach niemieckich: hodowanie w krwi więźniów, w płucach myszy czy królików, na sztucznych odżywkach, na żółtkach jaj kurzych. W tamtych czasach metoda Weigla była jednak jedyną sprawdzoną i skuteczną. Stąd tak wielkie zainteresowanie lwowskim laboratorium ze strony rosyjskiej, potem niemieckiej. Służby sanitarne armii sowieckich i niemieckich nie były przygotowane do zwalczania epidemii tyfusu, które zdawało się, że już wygasły. Toteż zwłaszcza w Niemczech zarzucono badania „tyfusowe", kontynuowane były zaś w Polsce i we Francji (laboratorium w kolonii francuskiej, w Tunisie; Tunis pozostawał dla Niemców niedostępny, pozostawał więc Lwów). Tyfus jednak objawił się ponownie, także w jednostkach wojskowych. Taki jest kontekst znamiennych wydarzeń: Nikita Chruszczow (I sekretarz partii bolszewickiej na Ukrainie), generalny gubernator Hans Frank, wreszcie generał SS Fritz Katzmann (w relacjach jako wysłannik Himmlera, formalnie dowódca SS i gestapo w dystrykcie Galicja) z wizytą u Weigla. Czuwa też NKWD: Iwan Sierow (zob. monografia Nikity Piętrowa z rosyjskiego „Memoriału" „Stalinowski kat Polski. Iwan Sierow") napisze raport: Do Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych Związku SRS Komisarza Bezpieczeństwa Państwowego I rangi tow. Berii Ł.P. Moskwa, Ściśle Tajne. Zdając relację z „likwidowania" polskiego podziemia przedstawi instytut jako zagrożenie dla Rosji: „Laboratoria prof. Weigla mogą być wykorzystane przez elementy kontrrewolucyjne dla aktów dywersji biologicznej." (Raport zachowany, opublikowany w edycji „Polska i Ukraina w latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku, Polskie podziemie 1939-1941, Nieznane dokumenty z archiwów służb specjalnych, tom I Lwów-Kołomyja-Stryj-Złoczów"; R. Wójcik przedstawi odpowiedni fragment w polskim tłumaczeniu).

Pisząc o owych wizytach Allen prowadzi do kulminacji swego dzieła. Rozwija się dramatyczna walka o utrzymanie laboratorium, o przetrwanie związanych z nim setek osób. Walkę tę Wójcik określi jako pakt z diabłem, także jako „faustowskie targowanie się dla zbawienia tysięcy dusz". Początki okupacji Lwowa są początkiem wielkiej tragedii Weigla, dziś niełatwo nam wniknąć w głębię sytuacji, lecz ten dramat snuje się w obu dziełach. Wysłannicy diabła kuszą Weigla: Chruszczow snuje wizję kariery w Moskwie, profesury w Akademii Nauk, wielkiego instytutu w Rosji pod kierunkiem uczonego. W przytaczanych relacjach pojawia się informacja, że Weigl jest jakoś zorientowany, że NKWD przygotowuje plan wywiezienia instytutu i jego personelu w głąb Rosji, ma jechać w pierwszym transporcie. Nie przyjmie propozycji świetlanej przyszłości, lecz w rozmowie z Chruszczowem zdoła utrzymać swe laboratorium we Lwowie. (Tu ważny jest przekaz S. Szybalskiego, tłumacza w rozmowie z Chruszczowem; opowie o tym swemu synowi, Wacławowi, ten spisze relację, przytoczą ją obaj autorzy sygnalizowanych dzieł. Stąd jest znany m. in. passus, kiedy Weigl propozycję Chruszczowa obraca w żart: „nigdzie nie ma tak dobrych wszy jak we Lwowie"). Wysłannicy niemieccy oferują przyznanie statusu Reichsdeutscha, uniwersyteckie godności, apanaże dyrektora fabryki szczepionki, poparcie III Rzeszy dla nagrody Nobla. Te propozycje uczony też odrzuci, deklarując poczucie polskości; Katzmann w końcu grozi złamaniem oporu (tu aluzja do uczonych zamordowanych we Lwowie); Weigl odpowiada, że zabijając go, zrobią mu przysługę (rozmowa była słyszana, przekaz w relacjach). Kilkadziesiąt lat po owych zdarzeniach trudno jest w pełni zrozumieć dramatyczny kontekst odrzucenia tych propozycji. Jeden wymiar, to absolutna deklaracja polskości, w tym zakresie Weigl pozostaje niezłomny. Z kolei rozumie, że laboratorium w głębi Rosji - to koniec jego względnej samodzielności, całkowity nadzór NKWD, koniec możliwości ratowania ludzi; prywatne przedsięwzięcie - to nadzór gestapo. Weigl wybierze „mniejsze zło" - nadzór Wehrmachtu, co wyklucza w zasadzie ingerencje gestapo i usuwa zagrożenie ukraińskie; międzynarodowa sława uczonego ułatwi wytargowanie ważnych warunków: samodzielność w prowadzeniu badań naukowych i zatrudnianiu personelu, oraz coś bezcennego, na wagę życia: legitymacje zatrudnienia w Instytucie Tyfusowym jako agendzie Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu, będące glejtem bezpieczeństwa, chroniąc przed łapankami, aresztowaniem, rewizją. Konspiratorzy z AK dobrze to wykorzystali. Wobec późniejszych kontrowersji co do osoby Weigla, trzeba spytać, zanim wydamy sąd, czy miał inne wyjście?, i jakie są granice kompromisu? W obu książkach to pytanie wystąpi i jak uważnie czytać, to pojawi się trop ewentualnej odpowiedzi: mógł popełnić samobójstwo... Tu trzeba powstrzymać się od komentarza... Niektórzy uznają, że w imię wyższych wartości wybrał śmierć cywilną.

Niełatwo zrozumieć reakcje pracowników laboratorium w konkretnej sytuacji; sygnalizowano wątek „dobrych Niemców", ale jest też szczególny wątek, R. Wójcik zanotuje wypowiedź: „To było tak oczywiste dla każdego pracownika instytutu, że się o tym nie mówiło, że się tych naszych sołdatów, czerwonoarmistów i ich generałów, którzy czekali na naszą surowicę wręcz traktowało jak sprzymierzeńców. Oni nam pozwolili zostać we Lwowie! Weigl wytłumaczył wysokim komisarzom, że tu są najlepsze warunki do hodowli odpowiednio pielęgnowanych wszy (prof. Kryński, Wójcik, s. 166). - Niech pan pomyśli, co by się stało, gdyby we Lwowie przestał istnieć instytut, a w warunkach nowej okupacji nie byłoby nikogo, kto by nasze wszy wymieniał na życie".

Opis laboratorium, jego struktury, podziału prac, poszczególnych zespołów pracowników, ról zawodowych przez nich pełnionych, wspaniałej atmosfery ludzkiej, w obu książkach jest zbieżny. Jednolity jest też opis znaczenia tej oazy bezpieczeństwa wśród okupacyjnej rosyjskiej i niemieckiej grozy, wzajemnej solidarności itd. Laboratorium - miejsce chowania broni i bibuły konspiracyjnej, ratowania żydowskich współpracowników, prowadzenia prac naukowych, dzięki którym tajnie przygotowane są habilitacje grupy biologów dla polskich uczelni po wojnie, miejsce tajnego nauczania, fikcyjnego zatrudniania młodzieży akowskiej. Miejsce produkowania szczepionki dla wojska, ale też tajnie przeznaczonej dla różnych grup cywilnych odbiorów. Pojawi się trudny problem fałszowania szczepionki i zróżnicowania postaw współpracowników w tej kwestii. Dla jednych fałszowanie (tzn. preparowanie różnych stopni skuteczności szczepionki) było moralnie nie do przyjęcia, decydował tu przedwojenny rygorystyczny etos lekarza, uczonego, występuje motyw przysięgi Hipokratesa, obowiązującej lekarzy zawsze i wszędzie.

spółpracownik Weigla (po wojnie profesor jednej z polskich uczelni) przeprowadzi z kolei naukowy wywód, że szkodzenie wrogowi jest dozwolone każdą metodą. Owe dylematy są w obu książkach wyraźnie przedstawione, lecz relacje w tej kwestii nie są zbieżne i problem nie jest jednoznacznie rozstrzygnięty. Czy jest to w ogóle możliwe? Czy zawsze białe jest białe, a czarne - czarne? W ekstremalnych okolicznościach wojny i okupacji nie wszystko jest absolutnie jednoznaczne, choć wielu ludziom wydaje się, że znają prawdę ostateczną i zbyt łatwo są sędziami ludzkich sumień, lustratorów w różnym czasie jest co niemiara, stojących niezachwianie na pozycji „abstrakcyjnych moralistów" w poczuciu swej oczyszczającej misji. Z jednej strony wiadomo, że jakość szczepionki była skrupulatnie kontrolowana przez niemieckich nadzorców, trudno więc mówić o „fałszowaniu" szczepionki. Niektóre wypowiedzi sugerują, że jakieś próby „majstrowania" przy szczepionce były podejmowane; w jakim stopniu, w jakim zakresie, ponoć z wiedzą Weigla, tego już nie da się ustalić. Fałszowano natomiast dokumentację produkcji, uzyskując dodatkowe porcje szczepionki, ale to było obarczone wielkim ryzykiem; w szczególności do nie ewidencjonowanej produkcji szczepionki wykorzystywano kał wszy, o szczególnych własnościach antytyfusowych, czego Niemcy nie byli świadomi. Poza tymi niejasnościami trzeba jednak podkreślić, iż w złożonych sytuacjach wystąpiły trzy fenomeny: przez cały okres wojny w laboratorium nie było żadnej wsypy, wobec wielu dekonspiracji na zewnątrz; zmowa milczenia i swoista solidarność jednoczyła też Niemców, pracujących na różnych stanowiskach w lwowskim instytucie. W końcu znajdowali broń, bibułę konspiracyjną, zaczęli orientować się w laboratoryjnych machinacjach. Ostrzegali przed „nierozważnymi" poczynaniami, ale z ich strony nie nastąpił żaden donos do gestapo. Stało się oczywiste, że instytut był i dla nich miejscem bezpieczeństwa, chronił przed przydziałem do armii. Gorliwca, który zaczął zbyt węszyć, sami szybko wysłali na front. Wątek „dobrych Niemców" występuje w obu książkach w relacjach konkretnych osób. W świetle doświadczeń wojenno-okupacyjnych może to być irytujące i niezrozumiałe, a w realiach tuż powojennych politycznie nie do przyjęcia, lecz ukazuje się tu złożoność sytuacji, o których jako się rzekło „nie śniło się nawet filozofom". I trzeci fenomen: solidarna zgoda na zakaz publikowania w czas wojny artykułów naukowych. Z tego moralnego rygoru wyłamała się tylko jedna osoba - owa „wsza", publikując artykuł naukowy wraz z innym Niemcem. Czyż nie jest to akt kolaboracji? Wobec powojennego omotania Weigla kampanią oszczerstw (opisaną przez Allena i Wójcika), fakt ten skomentuje polski uczony: „Sądzę, że jest w tym nader czytelna psychologiczna prawidłowość, która każe złodziejowi krzyczeć najgłośniej „łapać złodzieja" (zob. Wójcik: zdjęcie gestykulującego prof. Kryńskiego z podpisem „Złodziej krzyczy najgłośniej łapać złodzieja", s. 142).

Swą książkę Allen kończy niezwykle emocjonalnie, wzruszająco, można powiedzieć - boleśnie a nawet rozdzierająco. W kilku migawkach omówi jałtańskie zmiany polityczne: Wielka Trójka uzgodniła, że „Polska będzie państwem na kółkach i przetoczy się na zachód", oddając Rosji swe ziemie wschodnie z Wilnem i Lwowem; odczytamy tu wiele mówiącą ironię autora; przedstawi los powojennego Lwowa, fety z okazji jego złączenia z radziecką ojczyzną i przymusową deportację Polaków; tekst określa trasę kolejową Przemyśl, Kraków, Katowice, Gliwice, Wrocław, wzdłuż której szukali miejsca dla siebie wygnańcy; kilka stwierdzeń autora mówi znacząco o nim samym: Alianci pozwolili Stalinowi odebrać im (tj. Polakom) połowę terytorium, a setki tysięcy partyzantów, którzy walczyli z Niemcami, zostało zamordowanych, uwięzionych lub zmuszonych do milczenia. Dawni mieszkańcy Lwowa tym bardziej nie mogli liczyć na sprawiedliwość. Jako polscy obywatele miasta, które nie było już polskie - a co więcej, zostało „odzyskane" przez Ukrainę po stuleciach „okupacji" - Polacy ze Lwowa stali się niewygodni. Nie mogli spodziewać się odszkodowania za utratę życia i własności." Odwołuje się do wspomnień Szybalskiego: „Robili co mogli, żeby wymazać polski Lwów z dziejów, udawać, że nigdy nie istniał... To mnie naprawdę bolało. Kochałem moje miasto." Autor dopowie: „By żyć w socjalistycznej Polsce, lwowianie musieli odrzucić przeszłość, ale to było bardzo bolesne."; zacytuje więc fragment słynnego wiersza Adama Zagajewskiego (Pojechać do Lwowa), kończący się wersem: „było za dużo Lwowa a teraz nie ma go wcale".

Trzeba i to jeszcze dopisać: „Niedawno odwiedziłem Lwów; zdumiała mnie witalność miejsca, nacechowanego tyloma rozwianymi i ukrytymi marzeniami. Przyglądałem się elegancko ubranym Ukraińcom i Ukrainkom, spacerującym, wędrującym, przemierzającym ulice. W sklepach dla turystów sprzedawano plakaty i podkoszulki wysławiające antysemicko nastawionych ukraińskich nacjonalistów, a ulica, która niegdyś nosiła imię Sapiehy, duża arteria w polsko-żydowskiej części miasta, została przemianowana na ulicę ukraińskiego nacjonalisty (i antysemity) Stepana Bandery. Było to niepokojące, uderzyło mnie jednak i to, że nie dało się zaprzeczyć ciągłości miejskiego życia. Każdy mieszkaniec skupiał się na własnych zmartwieniach i planach. Wszystkie miasta wzniesiono na kościach zmarłych. Brak upamiętnienia żydowskich i polskich przodków miasta jest straszny, ale zmarli są, w pewnym sensie, zawsze zapomniani. Od czasu do czasu przystajemy, aby opowiedzieć ich historie i może pozwolić im żyć poprzez nas na ulicach, po których niegdyś chodzili. Wszystko przemija, łącznie z wielkością"... Wreszcie na ostatniej stronie nawiążę do Andrzeja Żuławskiego (syna pisarza, karmiciela wszy u Weigla), reżysera filmu „Trzecia część nocy" o lwowskim laboratorium (szerzej o tym w książce Wójcika). Ów reżyser... „Zachował drewnianą klateczkę na wszy, której jego ojciec używał w laboratorium Weigla. - Przez całe życie ojciec nosił to ze sobą, trzymał na biurku - mówi Żuławski. - Była dla niego bardzo, bardzo ważna. A teraz ja ją trzymam na biurku." Wypowiedź tę zamyka ostatnie zdanie odautorskie: „Nie ma powrotu do Lwowa, ale wygnańcy zabrali Lwów ze sobą". Tę osobistą wypowiedź Allen dopełni innym fragmentem wspomnianego wiersza Zagajewskiego, który kończy się trzema słowami: LWÓW JEST WSZĘDZIE.

Nawiązanie do Andrzeja Żuławskiego i jego filmu jest niezwykłym łącznikiem między książką Allena a książką Wójcika. Ten bowiem film („wdeptywany przez władze") zainspiruje polskiego reportera do podjęcia pracy nad „weiglowskim" tematem.

Książkę „Kapryśna gwiazda Rudolfa Weigla" oznacza nazwiskiem tylko jeden autor, lecz jest to jakby praca zbiorowa kilkunastu osób. Jej złożoną strukturę tworzą relacje (nagrane i spisane w notesie reportera) lwowskich współpracowników R. Weigla zebrane przez R. Wójcika w ciągu wielu lat (pierwsza relacja grudzień 1972 r., ostatnia 1989 rok, rozmowa z prof. Uniwersytetu Łódzkiego Stefanią Skwarczyńską), relacje z kręgu rodziny Weigla i jego drugiej żony, innych osób tak czy inaczej znających go, oraz zespół komentarzy autora. Opublikuje różne dokumenty, fragmenty korespondencji, mające związek z Weiglem, jego działalnością, instytutem lwowskim. Uzyska kapitalne zdjęcia ukazujące Weigla w życiu prywatnym, zdjęcia rodzinne, z huculskiej wsi Iłemnia u podnóża Gorganów, w której rodzina Weiglów spędza wakacje. Wpatrując się w zatrzymany w kadrze krajobraz może mocą wyobraźni zobaczymy postać ojca Ruttena, przełożonego belgijskich misjonarzy w Chinach, dziesiątkowanych wraz z ludnością przez tyfus; schodzi ze wzgórz ku owej wsi, wie o szczepionce, zdoła odszukać Weigla, prosząc o pomoc. Przyjedzie do Lwowa dr Tchang z Chin, nauczy się metody produkcji szczepionki (zdjęcie s. 248). Laboratorium Weigla jest określone jako Mekka, do której zdążają biolodzy z Europy, także z Rosji. Któryś z nich przekaże Weiglowi dobre rady: „Nigdy nie wstępuj do partii komunistycznej i zanadto nie kradnij. Jeżeli nie jesteś członkiem partii, zawsze będą cię namawiali do wstąpienia, ale jak już wstąpisz i kiedyś po tym cię z partii wyrzucą, to będziesz skończony. Jeżeli będziesz kradł za dużo, to cię zaaresztują lub wywiozą, ale jeśli nie będziesz kradł w ogóle to umrzesz z głodu - dlatego pamiętaj, abyś kradł z umiarem, tyle tylko, aby przeżyć" (relacja W. Szybalskiego; no to mamy dobry komentarz do słów jakże znanej pieśni w ZSRR, a także potem w bratnich państwach demoludu, w swobodnej wersji językowej: nie znam innego kraju, gdzie tak swobodnie [wolno] żyje człowiek). Uczony niewiele publikuje, ale dzieli się swą wiedzą i doświadczeniem wobec swych uczniów i przybyszy z zagranicy. Zdjęcia pokażą sceny z życia instytutowego, na nich wiele osób z otoczenia Weigla, w tym „karmiciele wszy", z klateczkami, przymocowanymi do ciała, w nich hodowane są wszy. Zdjęcie: grupa młodych ładnych dziewcząt, młodzieńczo radosnych, w białych fartuchach; jakie były ich dalsze losy? Wójcika mniej interesują konteksty problemowe, tak bogate u Allena. Koncentruje się na osobie uczonego i jego współpracownikach, a tło sytuacyjne (realia obu okupacji) ukazują wypowiedzi rozmówców. Zebrane relacje i materiały zrekonstruują środowisko rodzinne, czas młodości, dojrzewanie do polskości, drogę naukową uczonego zapoczątkowaną w Przemyślu w latach I wojny światowej, pozanaukowe hobby, sylwetkę intelektualno-duchową, rzucą nieco światła na prywatne życie. Skreślony został obraz człowieka o skomplikowanej osobowości, fanatyka nauki, metodologicznego rygorysty, ale budującego dobre relacje z ludźmi w ogóle i ze współpracownikami, był dla nich przewodnikiem w badaniach, obraz człowieka prawego, z wielkim poczuciem patriotyzmu. Budowany jest obraz człowieka, który ma tylko jedno posłannictwo - praca badawcza w służbie ludzkości (jakkolwiek by to pompatycznie brzmiało), nieczułego na sławę, zaszczyty, własne korzyści. Ma poczucie honoru i godności - osobistej i jako Polaka. Udokumentuje to niezbicie własną postawą. Odtworzone zostały realia pracy w lwowskim instytucie, ujawnione są różne sprawy „pozakulisowe" tam dziejące się, a związane z konspiracyjną działalnością. Rozmówcy wiedzieli dużo, przekazali wiele szczegółów jakże niezwykłych, fascynujących. Po lekturze staje się jasne, dlaczego relacje te nie mogły być w latach PRL-u opublikowane. Czy powiedzieli wszystko, co było im znane? Pewnie nie. Prof. Stefan Kryński uprzedzi reportera (1979 r.): „Na razie jest nas spora garstka, dawnych Weiglowców, może pan zebrać ciekawy materiał. Nie sądzę jednak, by ludzie garnęli się do opowiadania. Zbyt wiele złego się wydarzyło. Wystarczy że Lwowa już nie ma w Polsce. Jesteśmy rozproszeni i mocno podzieleni, zadziałały powojenne intrygi. I działają nadal". (Dalej opowie o prowokacjach podczas kręcenia filmu Żuławskiego, filmu którego profesor był konsultantem). Powiedzieli jednak wystarczająco dużo, aby te dane zebrane razem (w książce Wójcika i Allena) utworzyły pewien kanon wiedzy „weiglowskiej", poza który obecnie trudno już będzie wykroczyć.

Komentarze R. Wójcika mają złożony charakter. Jeden ich nurt pokazuje warsztat pracy dziennikarza, skomplikowany proces poszukiwania rozmówców, okoliczności przeprowadzania rozmów (nagrywania relacji), opisują przebieg rozmów, reakcje rozmówców, rzeczowy i emocjonalny klimat spotkań. Zanotowane są refleksje, dygresje opowiadających. Mają one dla toku opowieści i obrazu spraw „weiglowskich" wielkie znaczenie, są też łącznikiem między opowieściami kolejnych rozmówców. Reporter ujawni przy tym coś bardzo niezwykłego. Cechą niemal wszystkich opowiadających jest szczególnego rodzaju wstrzemięźliwość w sytuacji, kiedy relacja dochodzi do wątku „Lwów i instytut w czasie sowieckiej okupacji". Nie chcą opowiadać, „niech pan zakryje mikrofon"; o tym nie będziemy mówić; jeszcze nie przyszedł na to czas, proszę przerwać nagrywanie. Dokumentalista odnotuje to wiele razy: ...„Potrafili starannie omijać rafy tematu sowieckiej okupacji 1939-1941, niekiedy „znikali", przerywając relację w pół słowa, wymownie machali ręką na mikrofon, dając znak bym magnetofon wyłączył" (s. 85);..." Mirosław Żuławski (ojciec reżysera) stanowczo odmawiał nagrywania na magnetofon tego, co było dla mnie tak ważne - np. jak AK wykorzystywała instytut Weigla dla celów organizacji podziemnej" (s. 11).

Słowem, Lwów pod sowiecką okupacją jako wielkie „tabu". Lecz co innego kwestia cenzorskiej blokady, a inna sprawa - wewnętrzna, psychiczna blokada. Jest to sytuacja znakomicie rozpoznana przez psychologów w odniesieniu do więźniów obozów koncentracyjnych, u których tzw. trauma obozowa i blokada wspomnień trwa niekiedy przez dziesiątki lat. Znamienny jest zatem fragment rozmowy R. Wójcika z prof. Stefanią Skwarczyńską: „W nagranych wspomnieniach aż u jedenastu Weiglowców zjawiało się nazwisko profesor Stefanii Skwarczyńskiej, cudownie wyrwanej z czeluści Kazachstanu - zawsze wspominanej jako promienna i wspaniała postać polskiej nauki, zawsze wymieniana jako przykład niezwykłej mocy Weigla w dziele ratowania bliźnich. - Przecież ona żyje, może wiele opowiedzieć, co tam widziała, z kim dzieliła katorgę, co przeżyła na zesłaniu. Redaktor „Odry" Ignacy Rutkiewicz zachęcał mnie do tej rozmowy, ale i studził, bo jak wyznał, wcale Pani Stefania do wywiadu się nie paliła, tamte przejścia to dla niej zbyt wielka trauma. Długo trwały rozmowy... - Miała pani przygodę zupełnie wyjątkową. Zwiedziła Pani spory szmat świat. - Oj, chyba nie będziemy o tym gawędzić, a na pewno nie z magnetofonem. ...Dlaczego? W odpowiedzi Profesor odwołuje się do literackiej aluzji: we fragmencie odnalezionego tomiku dzienników Żeromskiego, pisarz notuje odwiedziny rodzinnych Kielc i ogarnia go „rój bolesnych wspomnień" (zapewne chodzi o wspomnienia gimnazjalne, o rusyfikację szkolnictwa w tzw. potocznie „Kongresówce", uwaga M.M.), a cenzura wycina jedno słowo... i Profesor kontynuuje - Jakie to słowo uznano dziś jeszcze za groźne? Służalec, Moch, Kacap, sprzedawczyk - nie dowiemy się! Na tejże stronicy sąsiadują blisko aż trzy nawiasy kwadratowe! (oznaczenia ingerencji cenzury z okresu stanu wojennego-uwaga M.M.). Cała książka jest upstrzona takimi nawiasami, które jedynie jątrzą naszą „niebłagonadiożną" ciekawość i wyobraźnię. A pan mnie kusi, byśmy odbyli „wycieczkę" razem, ja z trojgiem małych dzieci i teściową i pan z mikrofonem do tego nieludzkiego Kazachstanu, gdzie szansę przeżycia mieli jeden do tysiąca, tacy jak my, skazani na śmierć głodową w mroźnych albo skwarnych piaskach pustyni... przez trzy miesiące byłyśmy na dnie nędzy... - Nie sądzę, aby po tych przygodach, jakich pan doświadczył, dokumentując dla filmu opowieści o „współpracy Weigla z Wehrmachtem", na cokolwiek będą potrzebne anegdoty - takie jak moja - z okresu sowieckiej okupacji. Oto kiedy wróciłam z Kazachstanu z dziećmi i teściową, Weigl wybrał się ze mną na spacer i poprosił bym wszystko opowiedziała: „nie mów o tym więcej nikomu moje dziecko, doktor Mosing już cię zaszczepił, przejdziesz kwarantannę i zaraz bierz się do karmienia [wszy - razem z wieloma innymi lwowskimi uczonymi - uwaga M.M.]. Szybalski pokaże ci, jak to się robi, będziesz pod jego komendą." - Chyba nie chce pan tego nagrywać? To takie nudne. I wciąż niebezpieczne." (Nawiasem mówiąc, rada Weigla w warunkach sowieckiej okupacji była nader rozumna i zbawienna: rozpowiadanie o zesłaniu mogło grozić kolejnym zesłaniem lub więzieniem, zapewne bez kolejnego ratunku). Dalszy komentarz dopowiada sytuacyjno-polityczne konteksty odmowy pani profesor, dopisując jeszcze to:...„z humorem wspominała, jak pod nosem ukraińskiej policji, groźniejszej od gestapo, przenosiła dla ludzi z lasu ampułki znakowane cyrylicą, bo były produktem kontraktowym dla krasnej armii dopóki Armia Czerwona opiekowała się we Lwowie hodowlą „najlepszych wszy na świecie". - Szary mój notes przechowuje ślady tamtej gawędy. Niestety! Wśród zapisanych taśm nie ma choćby jednej z głosem Pani Stefanii." Wiele relacji nie zostało ostatecznie nagranych. Ale notes reportera zachował niesamowite opowieści, odnajdziemy je na kartach książki. Okaże się dowodnie, że w komunistycznej Polsce nie było żadnych szans, by mogły ukazać się drukiem.

Dygresja 1. Odnosi się ona po części do kazachstańskiego zesłania, po części do „polityczno-cenzuralnego uczulenia" na hasło Lwów, i ma charakter osobisty. Przed laty, pracując nad kilkutomową edycją autobiografii naukowych pod tytułem „Uczeni polscy o sobie", zawierającą teksty dotyczące bardzo określonej generacji uczonych, starszego pokolenia, wyrastającego generalnie w okresie II Rzeczypospolitej, jako nosicieli i wyrazicieli szczególnego etosu, zdającego się stopniowo ulegać zatracie w nowszych pokoleniach uczonych po II wojnie światowej, przewidywałem zamieszczenie autobiografii prof. S. Skwarczyńskiej. Prosiłem uczoną o spotkanie -potrzebne były uściślenia faktograficzne do przygotowanego schematu biogramu jednolitego dla wszystkich uczonych, miałem też nadzieję na uzyskanie fotografii z różnych etapów życia; te zbierałem do wszystkich publikowanych autobiografii. Choroba uczonej uniemożliwiła spotkanie, rozmawiałem tylko z córką, prof. Marią Olszewską, biologiem w Uniwersytecie Łódzkim (wspomniana w książce R. Wójcika). W rozmowie ujawnił się kazachstański wątek, wówczas mała dziewczynka odczuwała jakieś zagrożenie ze strony miejscowego NKWD-zisty czy kołchozowego nadzorcy. Nie czułem się uprawniony do podtrzymania tego wątku wspomnieniowego. Natomiast wiedziałem, że prof. Skwarczyńska w ramach lwowskiej AK zajmowała się sprawami wydawniczymi. W 1943 r. ukazał się więc konspiracyjnie m. in. tomik wierszy „Śpiew wojny". Do książki chciałem zreprodukować graficzną okładkę. Tomik zachował się. Lecz AK i Lwów, to aż nadto; jako zapewne bardzo groźny dla interesów PRL, w katalogu bibliotecznym oznaczony był jako „prohibita" - absolutny zakaz udostępniania. Nikt przytomny z bibliotekarzy nie odważyłby się złamać tego zapisu; jako poważne uchybienie zawodowe, groziłoby zwolnieniem z pracy. Był koniec lat 80. ub. wieku... Dopiero po 1990 roku możliwe było wydawanie w większym zakresie dzieł z tytułem lub podtytułem zawierającym słowa „kresy południowowschodnie" czy lwowska AK lub pochodne, jak w kilkunastotomowej edycji opracowań prof. Węgierskiego pod ogólnym wspólnym tytułem „Na kresach południowo-wschodnich 1939-1945", której tomiki odtwarzały dzieje AK w poszczególnych obszarach ziemi lwowskiej łącznie z miastem Lwów (w strukturze organizacyjnej AK - Obszar 3 Lwowski ZWZ AK); tomiki te, dziś już w zasadzie nieosiągalne, wydane były (1993-1999) nie przez nowe oficyny, tych nie brakowało, lecz skromnie - przez Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej i Ogólnopolski Okręg Żołnierzy Armii Krajowej Obszaru Lwowskiego im. Orląt Lwowskich z siedzibą w Krakowie. Nawiasem mówiąc, z planowanej edycji owych autobiografii ukazał się tylko tom pierwszy. Na progu „solidarnościowej rewolucji" i zmiany ustrojowej wszystkie oficjalne oficyny wydawnicze w Polsce upadły. Zebrane materiały do kolejnych tomów przepadły; w opuszczonym i niestrzeżonym budynku wydawnictwa zdołałem odszukać tylko drukarską „szczotkę" (odbitkę do korekty) tomu trzeciego. Niestety - nie obejmował on danego tekstu. Przepadły też zdjęcia z trudem uzyskane od różnych osób. Co do prof. Skwarczyńskiej -zachowało się tylko jedyne; piękne - uduchowiona uczona na jakiejś uroczystości głosi toast? okolicznościowe wystąpienie? Było, minęło. Po kilku latach próba odtworzenia i wznowienia edycji nie spotkała się u nowych wydawców ze zrozumieniem, i słusznie - po co nam w nowych czasach wspominki dawnych uczonych, to już nie jest modne, ani potrzebne, ani biznesowe... A jakiś etos (uczonych, czy tylko ich)??? A co to takiego? I po co ten etos?

Wątek zwolnienia Stefanii Skwarczyńskiej (doc. w UJK) z zesłania do Kazachstanu występuje w obu książkach). W tej sprawie istnieją dwie wersje. Jedna łączy to wydarzenie z interwencją R. Weigla (lub przy współdziałaniu Juliusza Kleinera, wielkiego historyka literatury polskiej z UJK, wersja także występująca w Internecie). Takie jest przeświadczenie Weiglowców. Wersję drugą upowszechniła Ola Watowa, żona komunizującego poety Aleksandra Wata, aresztowanego wraz z innymi pisarzami polskimi we Lwowie, wskutek znanej prowokacji NKWD. Przebywała na zesłaniu wraz z S. Skwarczyńską (obie jako żony „wrogów ludu"). W swych wspomnieniach wydanych za granicą, a dopiero w latach 90. w Polsce (Wszystko co najważniejsze) wzruszający fragment poświęciła uczonej z UJK. Wyraziła przekonanie, że zwolnienie nastąpiło wskutek interwencji Wandy Wasilewskiej. Trudno powiedzieć, na jakich przesłankach oparła to przekonanie. Wiadomo jednak, że „wewnętrzne przeświadczenia" mają charakter irracjonalny, zatem nie odwołują się do obiektywnych danych. Wersja zaś o interwencji Weigla (z Kleinerem) jest enigmatyczna, opiera się na pogłoskach jakoby krążących w środowisku uczonych i być może odwołuje się również do psychologicznego „przekonania" o sprawie. Pewną przesłanką mógłby być fakt, iż Weigl cieszył się wielkim poważaniem wśród ukraińskich i sowieckich uczonych; wiadomo też było, że stale był wzywany do władz Lwowa na rozmowy (nie są znane ich treści). Znany był fakt jego rozmowy z N. Chruszczowem z wizją wielkich perspektyw, jakie ten roztaczał przed uczonym. Mogło więc wydawać się oczywiste, że Weigl wykorzystał te kontakty dla interwencji w sprawie zwolnienia z zesłania.

Najnowsze piśmiennictwo owo zwolnienie przedstawia w nowym świetle. Ola Hnatiuk, profesor w Instytucie Slawistyki PAN, wykładowca w Uniwersytecie Warszawskim i Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, w swej wielkiej (nie tylko objętościowo, ale i problemowo) książce „Odwaga i strach", nominowanej do nagrody w konkursie na najlepszą książkę historyczną 2016 roku, na podstawie archiwaliów ustaliła nieznane dotąd dane. Wykluczają one działanie W. Wasilewskiej, ta niezbyt się kwapiła do udzielania pomocy Polakom, co dopiero obcym jej ideologicznie wrogom ludu. Dokumenty w lwowskich aktach uniwersyteckich wskazują zaś, że interwencję podjął (na prośbę J. Kleinera) prorektor Uniwersytetu ds. naukowych ukraińskiego pochodzenia, obdarzony różnymi godnościami akademickimi, profesor literatury ukraińskiej Kyryło Studynski, za „pierwszego Sowieta" deputowany do Rady Najwyższej ZSRR, także członek Rady Miejskiej Lwowa. Zachowały się odpisy pism NKWD do obu w sprawie zwolnienia. Książka O. Hnatiuk poświęcona jest „drugiej stronie" okupacji sowieckiej we Lwowie - pogmatwanym relacjom osobowym polsko-ukraińskim i tragicznym losom inteligencji ukraińskiej, unicestwianej przez NKWD, czego Polacy wobec boleśnie odczuwanej „ukrainizacji" miasta i uniwersytetu, skomplikowanych okoliczności, pełni stereotypów, uprzedzeń, niechęci, złych doświadczeń narodowościowych, nie byli świadomi. Nie mogli też znać spraw montowanych przez NKWD wobec wielu przedstawicieli inteligencji ukraińskiej, także wobec Studynskiego (i mówiąc przy okazji - wobec odwołanego już rektora Marczenki, ślepego narzędzia polityki sowietyzacji uniwersytetu przez ukrainizację. Jego bolesne dalsze losy po raz pierwszy ujawni O. Hnatiuk). Studynski angażował się w pomoc dla wielu osób, nie zawsze skutecznie. W przypadku S. Skwarczyńskiej zdążył, zadecydowała solidarność nie narodowa (o tej trudno mówić), lecz uniwersytecka. O ile Marczenko przeżyje więzienia i przejdzie ewolucję od sowieckiego partyjnego aparatczyka do ukraińskiego patrioty (co w sowieckiej terminologii oznaczało też „wróg ludu"), o tyle po ewakuacji ze Lwowa po Studynskim „ślad zaginął". Wiadomo, co to oznacza... Nawiasem mówiąc, także Ukraińcy nie byli świadomi losów pierwszego sowieckiego rektora Uniwersytetu we Lwowie, niezwykle negatywnie zapamiętanego i opisanego w polskich relacjach. Polacy widzieli w nim tępego urzędnika, polakożercę, mocą rektorskiej władzy (według tradycyjnego rozumienia pozycji rektora w uczelni) wprowadzającego nowe antypolskie porządki w duchu ukraińskim. Nie rozumiano wtedy, że rektor sam z siebie nic nie robi. Ma tylko tyle władzy, ile mu zostało nadane przez partię, i nic nie czyni z istoty swego urzędu, a tylko ściśle realizuje „linię" ustaloną też przez partię. Książka prof. O. Hnatiuk i Polakom, i Ukraińcom (przekład na język ukraiński w toku) ukaże tę postać (nie tylko tę) w nowym świetle. Ale wykazuje też znacznie więcej: jak konieczny jest krytycyzm wobec „narodowych opowieści" (polskich, żydowskich, ukraińskich), przekazujących często skrzywiony obraz osób, zdarzeń, rzeczywistości, widzianych i odczuwanych właśnie w perspektywie własnej „narodowej świadomości" czy „narodowej tożsamości". To sprawia, że relacje nie zawsze są wiarogodne, wbrew własnym intencjom. Tytuł jednego z dramatów europejskiej klasyki głosi „Jest tak, jak się państwu zdaje". No, nie zawsze. Nie tu miejsce, by rozważać tę trudną kwestię, lepiej przeczytać wspomnianą książkę, lecz ten motyw problemowy zapewne nie wszystkim się spodoba. (Na okładce książki liczne zdjęcia, m.in. Ola Watowa, S. Skwarczyńska, M. Marczenko, W. Wasilewska. J. Kleiner, R. Weigl; książka firmowana przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu).

Dygresja 2. Problem wskazany przez prof. O. Hnatiuk można ukazać w przybliżeniu na przykładzie różnic widzenia postaci sowieckiego zarządcy Weiglowskiego instytutu. Ukraiński autor pisze: „W 1939 r., po przyłączeniu Lwowa do ZSRR, w roku 1940 na bazie Instytutu Weigla został utworzony Lwowski Sanbakinstytut, który był zarządzany przez utalentowanego lekarza z ogromnym doświadczeniem Sergija Terechowa. [podkreśl. MMI W latach tych S. Terechow zwrócił uwagę na utalentowanego młodego doktora medycyny [H. Mosinga], którego darzył wielką sympatią, widząc w nim wysokiej klasy specjalistę i bardzo przyzwoitego człowieka. Wspomnieniem o tych czasach są publikacje, pełne ogromnej wdzięczności dla profesora Weigla za uratowanie życia, za możliwość przeżycia trudnych lat wojny."... (Sahajdakowskij, artykuł wskazany odpowiednio niżej). Relacje zanotowane przez R. Wójcika odnośnie owego zarządcy wykazują pewne rozbieżności, także w zestawieniu z tekstem ukraińskiego autora: zarządzanie Instytutem objął radziecki pułkownik, bakteriolog Tierechow; Witalij Tierechow... „z wykształceniem medycznym dość osobliwym, bo studiował medycynę zaocznie, czego nie ukrywał, a nawet się tym chełpił"; „towarzysz Tierechoff komenderował wywozem zapasów szczepionki, a już następnego dnia, na naszych oczach w panice zmiatał ze Lwowa"; ...,,z Profesorem poufnie rozmawiał niejaki Tierechow - młody, wyznaczony na dyrektora Instytutu ...mocno przestraszony swoją rolą medyk, komsomolec, który nie ukrywał, że medycynę studiował zaocznie! Starał się on wkupić w łaski Profesora. Zorientował się, że jego kariera zależy wyłącznie od wykonania planu produkcji szczepionki, a to z kolei zależało od Profesora..."

Pomińmy nasycenie emocjonalne owych wypowiedzi, zwróćmy uwagę na pewne różnice „narodowych opowieści": imię: Sergij - Witalij; utalentowany lekarz z ogromnym doświadczeniem - i medyk kształcony zaocznie; pułkownik - i komsomolec. Jeśli był młody, to trudno w zasadzie mówić o wielkim doświadczeniu (zawodowym); jeśli komsomolec - to biorąc pod uwagę kategorię wieku właściwą dla młodzieżowej organizacji komsomolskiej - nie mógł być pułkownikiem, zważywszy choćby odpowiedni tryb awansowania w armii stopniowany w czasie; i odwrotnie: jeśli był pułkownikiem, to nie mógł wiekiem sytuować się w ramach organizacji komsomolskiej; jeśli zaś został wyznaczony na dyrektora czy zarządcę tak ważnej instytucji (można powiedzieć - nawet o strategicznym znaczeniu dla władz radzieckich), to wątpliwe jest, aby rolę tę objął komsomolec; należy przyjąć, że była to nominacja partyjna zaufanego (lub sprawdzonego) towarzysza; ukraiński autor nie wspomina o stopniu wojskowym Tierechowa. Rozumiemy, że nie był to dla współpracowników Weigla dobry czas na wnikanie w szczegóły personalne, i przyjmowali je zapewne jako zasłyszane od innych osób, i tak je zapamiętali, a czy komsomolec, czy też członek partii komunistycznej, to dla nich było wszystko jedno, jeden diabeł. Ukraiński autor także nie grzeszy odpowiednią dokładnością. Można też rozważać, czy prawidłowo została zapisana forma nazwiska (imienia): wersja „Sergij" sugeruje narodowość (pochodzenie) ukraińską. A może to błąd zapisu (druku) - i to był po prostu rosyjski „Sergej" (Sergiej). Z kolei wątpliwe jest, by zarząd tak ważnej instytucji został powierzony Ukraińcowi, polityka ukrainizacji też ma swe ograniczenia. W końcu dla generalnych spraw omawianych w niniejszym artykule owe różnice nie mają istotnego znaczenia, niemniej jednak uwydatniają konieczność zachowania pewnego, nawet znacznego krytycyzmu wobec przekazów „z przeszłości".

Odrębny nurt relacji-komentarzy zapisuje historię wieloletnich zmagań autora o zachowanie pamięci Weigla. Inspiracją był wspomniany film Andrzeja Żuławskiego „Trzecia część nocy". Obraz lwowskiego laboratorium nie był udany, nazwa Lwów i nazwisko Weigl nie mogły się pojawić, rozmaite realia lwowskie reżyser zastąpił pewną wizją artystyczną, nie była ona dość czytelna dla odbiorców, m. in. scena rozmów toczonych przez Jakieś" grono osób podczas karmienia wszy wydawała się całkiem abstrakcyjna; za oknem okupacyjna groza, a tu „pięknoduchy" rozprawiają o sztuce i innych wzniosłych i wysublimowanych sprawach, to się radykalnie kłóciło z powojenną oficjalną „poetyką" opowiadania o okupacji. Relacje jednak odtworzą realność sytuacji. Rzecz w tym, że nacięcia skóry przez wszy powodowały przykre uczucie swędzenia, nad którym z ważnych powodów trzeba było zapanować. Metodą były rozmowy i wykłady uczonych-karmicieli, absorbujące uwagę, odnotowano wielkie nazwiska i niektóre tematy. Film zdyskredytowany przez partyjnych krytyków wycofano z dystrybucji. R. Wójcik opowie więc „zawirowania" wokół filmu. Podejmie własną próbę przygotowania filmu dokumentalnego dla telewizji. Nie uświadamia sobie w pełni wielkiego tabu wobec tematu potrójnej okupacji Lwowa, że wiele lat po śmierci uczonego trwa anatema wobec niego. Kolejne wersje scenariuszy są odrzucane, szef Naczelnej Redakcji Publicystyki Kulturalnej TVP wreszcie powie: „Szanownemu koledze radzę umiarkowanie i ostrożność, sprawa Weigla nie jest wyjaśniona jeszcze do końca, słyszało się na ten temat różne rzeczy; coś w tym musi być." (!!!!!) Wrocławski miesięcznik „Odra" rozpoczyna druk reportaży autora, cenzura czuwa, dalszego ciągu publikacji nie ma. Polska Ludowa odchodzi w przeszłość, urząd cenzury dawno został zniesiony, mamy już III Rzeczypospolitą, wolną, demokratyczną, z wolnością słowa, przekonań itd. Wydawnictwo Dolnośląskie nie przyjmuje wersji książkowej (jest 2003 rok); znana postać polskiego reportażu odrzuca tekst Wójcika przygotowany dla „Gazety Wyborczej". W książce autor dokumentuje owo „wdeptywanie w niepamięć", które nie mija wraz ze zmianą ustroju. Próby podjęcia tematu przez inne osoby także są nieskuteczne.

Autorzy obu książek wspominają dwie osoby niezmiernie ważne: Wacława Szybalskiego oraz dr Henryka Mosinga. Pierwszy student Politechniki Lwowskiej (pod zmienioną nazwą niemiecką), w grupie „karmicieli wszy", w wolnych chwilach konstruktor bomb do wysadzania pociągów z różnym zaopatrzeniem kursujących między ZSRR a III Rzeszą (do czerwca 1941 r.). Jego ojciec, Stefan jest tłumaczem rozmowy z Chruszczowem, opowie to dokładnie synowi, ten spisze relację, opublikuje ją po latach w USA (zob. aneks do książki Wójcika). W książce Wójcika też szczególny wątek, co łączyło W. Szybalskiego ze znaną okupacyjną misją Jana Karskiego do zachodnich aliantów. Po wojnie słynny genetyk w USA (Laboratorium Badań nad Rakiem Uniwersytet Wisconsin), doktor honoris causa kilku polskich uczelni, i patron ważnych nagród naukowych w dziedzinie biotechnologii. Drugi, główny epidemiolog w instytucie Weigla, swego rodzaju mąż opatrznościowy laboratorium (wraz z żoną Weigla). W okresie przedwojennym członek zespołu prowadzącego szczepienia we wsiach huculskich (zdjęcia). Po wojnie pozostanie we Lwowie. Po ewakuacji Weigla ze Lwowa (do Krościenka, potem Krakowa) przejmie kierowanie instytutem, utrzyma hodowlę wszy laboratoryjnych i szczepy zarazków tyfusu, nadal zatrudnia Polaków pozostających we Lwowie, podczas jednego z pobytów w Polsce uzyska w słynnym zakładzie dla ociemniałych w Laskach sekretnie święcenia kapłańskie z rąk prymasa Wyszyńskiego w obecności metropolity Wojtyły; poświęci się pomocy dla ludności polskiej pozostałej na ziemiach odciętych od Polski, a w swym mieszkaniu prowadzi tajne seminarium duchowne. Jego dewiza: „Zycie utracił ten, co nikomu nie pomógł." Wójcik zrelacjonuje niektóre wspomnienia o nim, jego wypowiedzi, jak ta, „że umiemy prosić, ale nie potrafimy dziękować, albo ta o świętości, że jest dostępna nawet bez słów, ale bez uczynków nie jest możliwa." Kiedy przyjedzie do Krakowa, trafi nieoczekiwanie na pogrzeb Weigla, wygłosi improwizowane przemówienie nad trumną przyjaciela (zdjęcie). Wzmianka, że dzięki niemu opanowany został tyfus w ZSRR zasługuje na szczególną uwagę. Tekst na ten temat został opublikowany w „Roczniku Lwowskim 2012-2013": Michał [faktycznie Mikołaj] Sahajdakowskyj, „Działalność dra Henryka Mosinga w powojennym Lwowie". Pomińmy stylistykę tekstu, tracącą jeszcze nowomowa radziecką, ważniejsze są konkretne stwierdzenia, a wśród nich to, m.in. iż z instytutu H. Mosing „był zmuszony odejść na emeryturę w 1973 roku, bez nagród i odznaczeń za ogromny, znaczący wkład w likwidację tyfusu plamistego w ZSRR". Ukraiński autor zakończy tekst aluzyjnie: „Na niego czekało inne wyzwanie, ale już na innej niwie." R. Wójcik opublikuje fragmenty korespondencji z dr. Mosingiem, lecz jest niepowetowaną stratą, że nie doszło do planowanego ich spotkania, nie ma więc dalszego ciągu opowieści o lwowskim biologu-księdzu, niezwykłej osobie.

Książkę R. Wójcika dopełniają trzy ważne aneksy. Pierwszy - obszerny artykuł Wacława Szybalskiego „Zastosowanie wszy laboratoryjnych karmionych ludzką krwią do produkcji szczepionki Weigla przeciw tyfusowi plamistemu" (tekst pierwotnie opublikowany w fachowej edycji w j. angielskim w USA, w książce wersja oryginalna i polskie tłumaczenie). Ma on niejednolitą strukturę tematyczną. Część naukowa określa istotę badań Weigla, zastosowanie wszy jako zwierząt laboratoryjnych do namnażania zarazków tyfusu i w ostatecznym efekcie do wytwarzania szczepionki antytyfusowej. Ukazany jest schemat procedur laboratoryjnych. Scharakteryzowano znaczenie szczepionki przed rozpoczęciem i podczas II wojny światowej, jak również „tragiczny los dziedzictwa naukowego Weigla i jego instytutu w odniesieniu do ludzkich i historycznych aspektów tego wyjątkowego, ciężkiego okresu w historii Europy Centralnej i Wschodniej, z uwzględnieniem tragedii zdrady polskiego Lwowa i Polski przez zachodnich sojuszników podczas II wojny światowej." Autor wychodząc poza typową konwencję artykułu naukowego opisał syntetycznie okupacyjny los miasta i polskiej ludności. Powojenną przymusową ewakuację Polaków określił jako „potworny akt czystki etnicznej" dokonany z jałtańskiego przyzwolenia aliantów. W piśmiennictwie obcojęzycznym kilkakrotnie uwydatnione, dosadne i bezkompromisowe oskarżenie zachodnich „sprzymierzeńców" jest bardzo niezwykłe, właściwie niespotykane. Wątek naukowy uzupełniają osobiste wspomnienia ze Lwowa. Wykorzystają je Allen i Wójcik.

Drugi aneks: Stanisław Kosiedowski „Stoimy na barkach gigantów - Profesor Rudolf Weigl". Autor strony internetowej lwow.home.pl nawiązując do sentencji rzymskiego poety Lukana, przedstawił biografię prof. R. Weigla, uwzględniając tło historyczne i wiele szczegółów działań uczonego i jego instytutu. W tekście wyodrębniono notę o już nieżyjącym H. Mosingu. Allen w swej książce dziękuje autorowi tego tekstu za okazaną pomoc (rozumiemy, że dotyczy to zbierania materiałów).

Aneks trzeci to „Wykaz osób zatrudnionych w Instytucie prof. Rudolfa Weigla w latach niemieckiej okupacji Lwowa (lipiec 1941 - lipiec 1944). Obejmuje on 606 nazwisk i poprzedzony jest notą wyjaśniającą różne etapy jego sporządzania. Nazwiska opatrzono dodatkowymi informacjami: przydomek lub pseudonim, stanowisko lub dział pracy w instytucie, stanowisko przed i po wojnie. Wykaz jest niepełny, w niektórych relacjach występuje informacja, że przez instytut przewinęło się w sumie kilka tysięcy osób. Danych nie da się już uzupełnić. W 1972 r., (początek zbierania relacji), żyli jeszcze wszyscy Weiglowcy, w 2012 roku, kiedy autor kończył pracę nad książką, powiada, że z tej grupy wśród żywych nie było nikogo. Tu się nieco myli: w chwili gdy to piszę, żyje tylko jeden: od dawna poza Polską, za wielką wodą, ponad 90-letni Stanisław Skrowaczewski, jeden z gigantów światowej dyrygentury, od wielu lat prowadzący słynną orkiestrę w Minneapolis/USA. Niemniej jednak pokolenie Weiglowców przeminęło, czas się dokonał, nikt już wiarygodnie nie poda nowych informacji. Wykaz jest niezwykłym dokumentem. Ustala wiele osób przedwojennej i powojennej polskiej profesury, wybitnych osób kultury i sztuki - laboratorium Weigla pozwoliło im przeżyć czas sowieckiej i niemieckiej okupacji. W książkach jest mowa o tym, że całe kierownictwo lwowskiej konspiracji, łącznie z lwowskim delegatem rządu (w Londynie) u Weigla znalazło swoiste schronienie.

Kwestia „kolaboracji" lwowskiego uczonego i kompromisu z okupantami jest wielostronnie rozważona przez jego współpracowników. W książce Wójcika (i Allena) jest mowa o oszczercy w majestacie tytułów naukowych, który roznosi po świecie złą legendę o sprzedajnym Weiglu rzekomym Polaku, który dla kariery naukowej poszedł na współpracę z hitlerowcami (Wójcik s. 24), o snuciu trującej pajęczyny wokół grona dawnych towarzyszy Weigla; jest mowa o tym, że doskonałości moralnej w danych realiach nie można było osiągnąć, co „abstrakcyjnym moralistom" nie będzie po myśli; o zamazywaniu pamięci o Weiglu przez „małych ludzi". Kwestię tę uwydatnił prof. Stefan Kryński: „W wielu krajach walczy się o rozgłos własnej nauki, podkreśla się zasługi własnych uczonych i stara się świat przekonać o ich pierwszeństwie w wielu odkryciach i wynalazkach. A u nas? U nas stawia się posągi z brązu, darząc je niemal boskim kultem, albo się zupełnie zapomina, lub co gorsza, pomniejsza zasługi. Czynią to ludzie mali, którzy tych, co wyrośli ponad przeciętność, usiłują ściągnąć w dół po to, by własna małość nie była dla nich tak dojmująca. Ten los spotkał również Weigla, który okrył sławą naukę polską." (s. 26).

Jest też mowa o tym, na ile okupacyjna działalność Weigla nosiła znamiona heroizmu, czy był to rodzaj samobójstwa i obojętności na śmierć cywilną, w domyśle - dlaczego nie był „Niezłomny"? Na kartach obu książek snuje się odpowiedź, trzeba ją tylko odczytać. Szczepionka lwowska nie miała znaczenia wojskowego, służyła szczepieniu personelu sanitarnego, narażonego w pierwszej kolejności na śmiertelne zagrożenie; jej produkcję na innej bazie, o niepewnej skuteczności, podjęły zakłady niemieckie, w końcu Hitler zabronił zawodnych szczepień. Wobec tego jawi się dylemat Weigla: czy być „niezłomnym", może nawet zginąć, czy też uratować setki, setki, tysiące ludzi? Nie Niemców, lecz Rodaków. Obojętne, polskiego czy żydowskiego pochodzenia. Zatem kwestia granic kompromisów. Wczytajmy się, mówi prof. Zubik (w wersji Allena jeszcze anonimowo, u Wójcika już pod własnym nazwiskiem): ...,,w tym kraju skazanym od dwóch stuleci na pogwałcenie wolności jego obywateli, na wieczne rozdarcie między jałową niezłomnością, a racjonalną „kolaboracją" w imię przetrwania Wartości, jest od dawna pewne miejsce dla kategorii „Niezłomnych": to błogi i przytulny piach cmentarny. Wszyscy Niezłomni i Bez Skazy leżą na cmentarzach. Rozstrzelani, polegli, samobójczo wyzwoleni. Moja PRL-owska służba bakteriom to także haniebna kolaboracja. Nie pomoże mi żaden glejt ochronny Weigla. Z wielomilionowego mrowia kolaborantów, którzy przeżyli PRL wyłaniają się oto, jak grzyby po deszczu, nieskalani jakoby żadnym kompromisem Niezłomni, wołając: Hańba pohańbionym przez Historię! Chwała nienarodzonym w czas pogardy..."

Rzymski poeta Horacy, pisząc swe nieśmiertelne Ody, jedną z nich opatrzył mottem: Exegi monumentum - wzniosę pomnik... Dzieło Weigla w aspekcie naukowym zostało opisane w literaturze fachowej, należy ono już do historii nauki. Weigl nie stał się bohaterem masowej wyobraźni. Wraz z minionym pokoleniem ludzi, których uratował, pamięć o nim uległa zatarciu. Lecz oto po wielu latach przez dwie książki został wzniesiony jakby pomnik ku czci Weigla, także pomnik chwały niegdyś polskiego miasta, którego już nie ma, i pewnego środowiska jego mieszkańców, które choć też przeminęło, lecz jego dzieła nie da się przemilczeć. Książkę R. Wójcika dokumentującą życie i dokonania prof. R. Weigla, wielkiego polskiego uczonego, wielkiego Polaka, wielkiego Lwowianina wydało Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, lecz edycję sfinansowała Fundacja Profesora Wacława Szybalskiego. Fundacja, której patronem jest dawny współpracownik Weigla, pozostała wierna pamięci nie tylko samego Weigla, ale całego grona tych, bez których tego instytutu, i wiekopomnego dzieła w nim dokonanego w wymiarze naukowym i ludzkim by nie było.

UZUPEŁNIENIA

1. W sprawie zamachu we Lwowie na Józefa Piłsudskiego w 1921 roku: autor książki (Allen) pomylił sekwencję zdarzeń: Józef Piłsudski najpierw otworzył pierwsze Targi Wschodnie w Parku Stryjskim, potem udał się do Ratusza. Zamach nastąpił w sytuacji, kiedy Naczelnik Państwa opuścił Ratusz, wsiadł do czekającego samochodu. Usłyszawszy huk wystrzału odchylił głowę, dwie kolejne kule raniły towarzyszącego Mu wojewodę lwowskiego Kazimierza Grabowskiego.

2. W sprawie zasady numerus clausus i getta ławkowego dla studentów żydowskich w uczelniach polskich przed 1939 rokiem: kwestia podstaw prawnych wprowadzenia tych instytucji jest bardziej złożona. Jednym ze znamion potęgowania się nastrojów antyżydowskich były żądania narodowo-prawicowych organizacji studenckich (przede wszystkim Młodzież Wszechpolska) odnośnie uregulowania obu instytucji na drodze ustawowej. Władze państwowe uchyliły się od takiego rozwiązania, jednakże postulaty antysemickie organizacji zostały uwzględnione w innej formie. Profesor Wojciech Świętosławski, minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego mocą odpowiedniego rozporządzenia scedował kompetencje we wskazanych zakresach na senaty i rektorów uczelni. Tak więc we wrześniu 1937 r. zezwolił, by rektorzy wydawali zarządzenia porządkowe, wyznaczające odrębne miejsca dla studentów polskich i żydowskich. Z kolei Zjazd Bratnich Pomocy wyższych uczelni w Polsce obradujący w 1938 r. w Krakowie przyjął uchwalę o nieprzyjmowaniu Żydów na studia (zasada numerus nullus); wprowadził ją Uniwersytet Poznański w roku ak. 1936/37, w 1938 r. Wydział Lekarski UJ. Senaty uczelni (władze rektorskie) uginały się pod potężną presją zajść antyżydowskich, nieraz o krwawym charakterze (jak we Lwowie), organizowanych i prowokowanych przez bojówki organizacji studenckich o skrajnie narodowym obliczu. Część profesury nie akceptowała takich rozwiązań, we Lwowie jednak tylko rektor UJK Stanisław Kulczyński na znak protestu złożył dymisję. Zamieszki w miastach uniwersyteckich rzeczywiście powodowały wielokrotne zawieszanie toku zajęć, zwłaszcza we Lwowie. Nie wchodząc w szczegóły, można też stwierdzić, że z inicjatywą wprowadzenia zasady numerus clausus wystąpił Wydział Teologiczny Uniwersytetu Jana Kazimierza. Korespondowało to z odpowiednimi orientacjami ideowym i politycznymi kleru katolickiego w szerszej skali. Zwalnianie osób pochodzenia żydowskiego z urzędowych stanowisk miało nie tyle oficjalną sankcję państwową, ale przede wszystkim powszechną sankcję społeczną.

3. Co do Stanisława Skrowaczewskiego, jednego z największych muzyków minionego stulecia, jak podano w wiadomościach Polskiego Radia II, zamieszkałego do 1944 r. we Lwowie, a w latach okupacji niemieckiej jednego z rzeszy karmicieli wszy w procesie wytwarzania szczepionki antytyfusowej we Lwowie: zmarł w USA w wieku 93 lat dnia 21 lutego 2017 roku, o czym agencje medialne doniosły już po napisaniu i oddaniu artykułu do druku.

Maciej Miśkowiec

Copyright Instytut Lwowski



Data utworzenia strony: 2019-01-18

Powrót
Licznik